
Uszkodzona automatyczna skrzynia biegów nieźle sobie radzi na górskich podjazdach (na zjazdach udajemy, że nic nam nie jest!)

Z mechanikiem kiepsko. Zwycięża opcja, że jedziemy dalej, z uszkodzoną skrzynią biegów. Jedziemy wolno, wybieramy więc mniej uczęszczaną trasę. W prezencie dostajemy takie pejzaże.

Tylko mi nikt nie chce wierzyć, w biały szkwał, który w jednej chwili rozpętał się nad kampingiem. Wiało tak, że namioty podrywały się do góry, a chmury? A chmury stały w miejscu! Kasia była w namiocie, to nie widziała, a ja widziałam. No przecież bym sobie tego nie zmyśliła! Był biały szkwał i koniec!

Jasna plamka na zboczu góry to dom. Kasia wyczytuje w przewodniku, że do lat 60-tych były tu farmy na półkach skalnych. Mieszkające tam dzieci przywiązywano do palików sznurkiem, bo jak się rozbiegły, spadały w przepaść. Oczywiście, że w to wierzę.

Mężczyźni Taboru jeżdżą po okolicy, poszukując mechanika, który podejmie się naprawy naszej skrzyni biegów. Kobiety Taboru gapią się na góry. Dzieciom Taboru wszystko jedno, w końcu na kampingu jest plac zabaw.

Gdy zjeżdżamy z Drabiny Trolla jesteśmy już w transie, jedziemy więc dalej, na przełęcz Orłów.

Nie odzywamy się do siebie. Błogosławię chwilę, w której (na początku podróży) odkryłam, że nadal nie posiadam koordynacji ręka - głowa. Gdy oglądając się, by zobaczyć to wszystko, obracałam kierownicą. Miły odebrał mi więc i kierownicę i prawo jazdy i ustaliliśmy, że jestem tylko pasażerem.

Jesteśmy bardzo wysoko. Jedziemy we mgle, w chmurach. A może paruje wodospad?

A te drobne punkty to samochody. Jesteśmy już dość wysoko, patrzymy na nie z góry.

Nim dojechaliśmy do Gudvangen pojechaliśmy na Trollstigen, Drabinę Trolla.

Jeśli tak, to musiałby to być Halvard. Bo bliźnięta Bersi i Duri musieli wyglądać inaczej. Gadamy o tym z Taborem. Kasia zgadza się, że to Halvard. A ja nieoczekiwanie zdaję sobie sprawę, że umiem dokładnie opisać i zobaczyć każdego z bohaterów. Każdego, oprócz Sigrun.

Oglądam ludzi. Ten chłopak ciągle przyciąga oko. Jeden z Os, trójki najstarszych synów Halderd mógłby tak wyglądać.

Miało być kameralnie, kilka, kilkanaście namiotów wykonawców. Wyobrażałam sobie to tak, jak na tym zdjęciu, góry, wodospady i my.

Gudvangen leży na samej końcówce, najodleglejszej z odległych Sogne Fiordu. Góry otaczają małe pasmo wody. Przyjechaliśmy tu na festiwal.

Sognefjorden. Największy, najdłuższy etc. Przeprawa promowa. Znowu się wkręcam - w końcu "gdzieś tu" urodziła się Halderd! Tutaj wysyła Osy do "stryja Harfna"! Chryste, ależ tu pięknie!

Gdy widzę ten kamień, Naumdal, nie wytrzymuję: "Tu, tu siedział Apalvaldr i Regin!""Hola! Apalvaldr i Regin są dziełem wyobraźni!". Wkręciłam się jednak. Uwierzyć w siebie, dobre!

Frostathing. Skromny pomnik (w skale, w czymże innym) poświęcony miejscu, które odpowiada za państwowość Norwegii. Wokół pomnika kamienie, każdy poświęcony jednemu okręgowi (fylke), którego przedstawiciele wchodzili w skład Frostathingu.

Norweskie tunele. Drogi w skale. Nie mam klaustrofobii. Ale gdy w jednym z nich o szybę przede mną rozbiła się ciężka kropla, pomyślałam natychmiast: pot Krasnoluda! Nie dotarliśmy do muzeum poświęconego osiągnięciom inżynieryjnym Norwegów i żałuję. Chciałabym wiedzieć jak oni to wszystko zrobili. Do tej pory, jak na Discovery trafiłam na "Wielkie konstrukcje", przełączałam natychmiast na cokolwiek. Teraz śledzę program. Może trafię na odcinek o Norwegii.

Zrobiłam kilka zdjęć tablicy informującej że to miasto Namsos. Wszystkie zamazane. W Sadze Sigrun siedziba rodowa Regina nazywa się Namsen (tak, jak prawdziwa rzeka) i jest umiejscowiona trochę bardziej w głąb lądu. Namsos wzbudza we mnie oczywiste emocje, ale jako miasto nie zachwyca. Chociaż ten dom? Mogłabym się tu zatrzymać. Przy okazji: w książce dopuściłam się pewnego nadużycia, nie wyjaśnionego w przypisach, nazywając (stworzone przez siebie) siedziby rodowe "grodami". Norwegowie czasów Sigrun i Regina nie mieli potrzeby tworzenia grodów z częstokołem, bo kto by ich chciał najeżdżać na tych skalistych fiordach. Przyroda broniła się sama. Jednak dla wartkości akcji, dla jej zrozumiałości wydało mi się sensownym nazwanie tych miejsc "grodami", by odwołać się do "zbiorowej wyobraźni Czytelnika" - polskiego, który jak czyta "gród" to widzi miejsce ograniczone czymś, zamknięte, społeczność. No to się wytłumaczyłam. Chociaż nie mam już stu procent pewności, czy zrobiłam słusznie.