HARDA                                                            MIESZKO
Mieszko z jastrzębiem na ramieniu siedział na podwyższeniu w sali audiencyjnej palatium i patrzył na gościa. Na ścianie za jego plecami pysznił się miecz świętego Piotra. Jarl Birger, wysłannik króla Szwecji, Erika, był postawnym, na oko trzydziestoletnim mężczyzną. Jego długie, jasne włosy spinały srebrne pierścienie. Ubrany był kosztownie, szerokie ramiona okrywał lamowany złotą nicią płaszcz; w końcu tu, w Poznaniu, reprezentował swego władcę, tu, przez czas gościny u Mieszka, w pewnym sensie nim był. Ale nie bogaty ubiór i dary, jakie przywiózł, przykuwały ciekawość Mieszka. Książę patrzył w oczy gościa, chcąc wyczytać z nich, kim naprawdę jest król Erik. Od jego decyzji zależało wiele. Mógł się mylić. Mógł trafić bezbłędnie. Zyskać zięcia lub stracić córkę.
– Radujmy się! – zawołał i klasnął w dłonie. – Bóg sprawił, że nasi goście cało i zdrowo przepłynęli morze! Jarlu Birgerze, twoje miejsce na tej uczcie jest przy mnie!
Zaprosił go do stołu na podwyższeniu, gdzie siedział z Bolesławem. Tego dnia kazał stoły ustawić inaczej niż zwykle, by zachować swobodę rozmowy z gościem. Przy drugim, nieco oddalonym, zajęły miejsce kobiety. Oda tego wieczoru wyglądała wyjątkowo pięknie. W purpurowej sukni i zielonym płaszczu, w książęcym diademie na wysoko uniesionej głowie. Od dnia, gdy Redarzy zbezcześcili klasztor w Kalbe, bała się i ten lęk jej służył. Przy Odzie siedziała mała, cicha Gertruda, saska narzeczona Bolesława, dziewczę nieefektowne, choć świetnie urodzone. Margrabia Rikdag słał gońców z pytaniem „kiedy ślub?”. Mieszko uspokajał go, że jeszcze w tym roku, ale synowi nie pozwolił małej tknąć. Zresztą Bolesław nie palił się do Gerd, odkąd Mieszko dał mu na zgodę dwie piękne nałożnice. Przy Odzie i margrabiance siedziały Świętosława i Geira, jego córki, tak niepodobne do siebie jak woda i ogień. Miejsce Astrydy stało puste. Kolejne stoły i ławy zapełnili jego najlepsi drużynnicy, wodzowie drużyn.
– Ojcze Janie! – Mieszko przywołał swego kapelana. – Poświęć pokarmy, które będziemy spożywać.
Wszyscy wstali. Jan uczynił znak krzyża i odmówił modlitwę, kończąc ją słowami:
– Ku chwale Pana naszego i księcia Mieszka. Amen.
Usiedli. Dał znak muzykom, by grali. Służba zaczęła krążyć z dzbanami najlepszego miodu.
– Przeżegnałeś się, jarlu Birgerze – zauważył Mieszko.
– Tak, książę. Jestem ochrzczony.
– I nieźle znasz nasz język!
– Mój król tak ciebie szanuje, panie, że nie wysłałby na twój dwór kogoś, z kim nie mógłbyś mówić.
– Dwie z moich córek też posługują się językiem Północy. Po swych matkach! – zaśmiał się Mieszko. – Kobiety potrafią nauczyć nas wielu rzeczy, prawda, jarlu?
– Owszem, najjaśniejszy książę. Moja była Słowianką! – Birger uniósł kielich.
– Kobiety nas łączą. – Mieszko upił łyk miodu. – Przy tamtym stole siedzi moja żona, przyszła synowa i dwie córki. – Spojrzał na nie i napotkał spojrzenie Ody. – Każda z nich to sojusz, rozejm, pokój lub choćby zawieszenie broni. Gdyby rodzili nam się tylko synowie, mielibyśmy na świecie same wojny! – Wzniósł kielich, uśmiechając się z daleka do Ody.
Odpowiedziała mu promiennym uśmiechem, który znał tak dobrze. Przez chwilę przebiegło mu przez głowę, że mógłby odstawić kielich, zniknąć z Odą w alkowie na moment i wrócić na ucztę. Jastrząb na jego ramieniu wrzasnął, przywracając myśli Mieszka do porządku.
– Wyjaśnij mi jarlu – odezwał się Bolesław – jak to jest, że ty, wyznawca Chrystusa, służysz pogańskiemu królowi?
– Król Erik szanuje przywiązanie swych rodaków do starych bogów. – Mieszko czuł, że Birger ostrożnie dobiera słowa. – I jednocześnie rozumie, że świat jest wielki i różnorodny.
– Uznaje chrześcijan na swoim dworze? – spytał Bolesław. – Czy też ledwie ich toleruje, traktując jako nieszkodliwych dla swej władzy?
– Skoro do sprawy najwyższej wagi, za jaką uznaje sojusz z księciem Mieszkiem, wybrał mnie, jakbyś to nazwał, młody książę? – odpowiedział pytaniem Birger.
– Jest gotów przyjąć chrzest? – wprost zapytał Mieszko.
– To nie stanowi warunku naszego sojuszu – odrzekł Birger. – Lecz jeśli pytasz mnie prywatnie, książę, to odpowiem ci, powtarzając twoje słowa: kobiety potrafią nauczyć nas wielu rzeczy! – Mówiąc to, uniósł kielich i upił łyk, patrząc w oczy Mieszka, a potem zwrócił się w stronę stołu jego żony i córek i pochylił głowę.
– Skoro Erik pragnie sojuszu ze mną tak, jak ja z nim, a jednocześnie nie zależy mu z przyczyn oczywistych na sakramentalnym małżeństwie, proponuję mu rękę jednej z mych starszych córek – powiedział Mieszko, odstawiając kielich na stół.
Birger zmarszczył brwi, jakby szukał słów.
– Mój król – odpowiedział po chwili – obiecuje ci, panie, że uderzy w potęgę Danii. Gdy ją zmiecie, pęknie pierścień wokół twych zachodnich granic. Mściwój i Obodryci w pojedynkę nie znaczą nic. Wieletów i Czechów sam pokonasz, wielki książę. Będziesz wolny od trosk, panie! Ale tak pokaźny dar małżeński Erik, król Szwecji, wypłaci tylko za rękę najcenniejszej z twych córek. O niej i tylko o niej rozmawiamy od samego początku, książę.
– Umiesz ją chociaż rozpoznać? – zezłościł się Mieszko.
– Ta, co ma włosy jak bursztyn, oczy jak leśna kotka, a język ostry niczym nóż – powiedział Birger. – Takie rymy o niej skaldowie składają Erikowi do snu w wielkim dworze w Uppsali.
– Potrafisz wymówić imię mojej siostry, pośle? – ostro spytał Bolesław, unosząc się nad stołem.
– Kobiety zmieniają swe imię po ślubie – odpowiedział jarl Birger spokojnie. – Tak by łatwiej je było wymówić nowym poddanym.