HARDA                                                          ŚWIĘTOSŁAWA
Świętosława stała skryta za szopą na łodzie. Zorientowała się, że drużyna nie wyszła, by przywitać gości, gdy tylko zobaczyła ognisko, a potem brata i ojca kąpiących się w przerębli.
Psiakrew! – zaklęła w duchu, bo zrozumiała, że nie dla niej ten nocny pochód. Nie zamierzała jednak ruszać się stąd ani na krok. Skoro mogła zobaczyć coś, co miało być przed nią ukryte, za nic w świecie nie dałaby sobie tego odebrać. Sylwetki mężczyzn wychodzących z zamarzniętego jeziora przesłonił jej mur z pleców drużynników ojca. Skandowali:
– Miesz-ko pan! Miesz-ko pan!
Wiedziała, że są bez ubrań, bo gdy byli w przerębli, zobaczyła nagie plecy brata. Co tutaj robią? Dlaczego w mroźną noc rozebrali się i weszli do wody? Czy to jakiś męski obrzęd? Czy to aby nie grzech? Serce biło jej szybko. Zapomniała, że jeszcze chwilę temu biło tak, bo spodziewała się usłyszeć imię przyszłego męża.
Ojciec i brat już pewnie wyszli na brzeg, bo wojownicy skandowali ich imiona na przemian. Otoczyli kręgiem ognisko i uderzając o tarcze czynili taki zgiełk, jakby chcieli obudzić wszystkich świętych w niebie. Czy na pewno w niebie? – przemknęło jej przez głowę, bo to, co widziała, nie wyglądało zbyt pobożnie. Było raczej jak…
– Co ty tutaj robisz? – usłyszała za plecami zimny głos księżnej Ody. – To nie jest przeznaczone dla twoich oczu, księżniczko!
Świętosława odwróciła się gwałtownie i odparowała:
– Ani dla twoich, księżno, skoro obie stoimy w krzakach.
Za plecami księżnej Świętosława zobaczyła trzech zbrojnych ludzi z jej obstawy. Oda wydęła usta i prychnęła:
– Wyjdziesz sama zza szopy czy mam kazać cię wyprowadzić?
– Rozkazywać możesz Jucie albo innym swoim służkom, ale nie mnie! – Świętosława zawrzała jak zbyt długo warzone piwo. Ulało się z niej wszystko, czego nie mówiła, odkąd Oda pojawiła się na piastowskim dworze. Od niemal trzech lat.
– Jesteś tylko margrabianką, pani! Nie płynie w twych żyłach książęca krew! Ojciec poślubił cię, bo byłaś mu potrzebna, a jak przestaniesz być, to cię odeśle do tego samego klasztoru, z którego cię wyciągnęli! Mój ojciec miał tylko jedną ukochaną żonę i była nią moja matka, Dobrawa. Rozumiesz? Moja matka! Wiesz, ile miał przed nią? Siedem! Odprawił je wszystkie, jak tylko Dobrawa przybyła do Gniezna. Po tobie może mieć siedem kolejnych i może je odprawić jak tamte wcześniej! Pamiętaj o tym, Odo von Haldensleben! Prawda nie jest miła, ale łatwiej z nią żyć!
Świętosława krzyczała, a twarz Ody zamieniała się w sopel lodu. Nie wyrażała nic.
– Nie panujesz nad sobą, córko Mieszka – powiedziała księżna, gdy Świętosława wreszcie zamilkła. – Nie panujesz nad słowami, które wypowiadasz. To znak, że wciąż nie jesteś gotowa, by ojciec wypuścił cię w świat. – Odwróciła się do towarzyszących jej ludzi i dodała lekceważąco: – Pomóżcie pannie wyjść z tych zarośli.
Sama, nie oglądając się na Świętosławę, ruszyła wprost ku płonącemu na przystani ognisku.
– Nie dotykaj mnie! – warknęła Świętosława do zbrojnego, który wyciągnął ku niej ramię.
Cofnął je jak oparzony.
– Sługa saskiej suki – niemal bezgłośnie syknęła do niego, wychodząc zza szopy.
Usłyszał, bo zobaczyła, jak na jego twarz wypływa rumieniec.
Dobrze. Wstydź się – pomyślała mściwie. – Mnie powinieneś służyć, nie jej!
Jakiś suchy badyl przyczepił się do jej sukni i trzymał za kraj. Szarpnęła. Usłyszała trzask dartej wełny. Oda już była przy ognisku. Drużynnicy ojca rozstąpili się i ukłonili księżnej.
Nie mogę biec jak dziecko – nakazała sobie Świętosława i tylko wydłużyła krok, nic nie robiąc sobie z podartej sukni.
Mieszko i Bolesław byli już ubrani. Tylko mokre włosy wymykające się spod książęcych kołpaków świadczyły o tym, że chwilę wcześniej zanurzyli się w lodowatej wodzie. Złowiła zaskoczone spojrzenie brata.
– Moja żona i córka – powiedział Mieszko, i nie było to powitanie.
– Wybacz, panie. – Oda skłoniła mu się lekko. – Nie powinno nas tu być…
– Prawda – twardo odrzekł Mieszko.
– …lecz powierzyłeś mej pieczy swą córkę, a twoje słowo jest dla mnie rozkazem. Nie mogłam zostawić jej samej, skoro powzięła zamiar potajemnego wymknięcia się nocą z palatium…
A to dziwka! – zaklęła w duchu Świętosława.
– Co tu robisz, Świętosławo? – spytał Mieszko i obrzucił uważnym wzrokiem jej strój.
– Podglądam was – odpowiedziała głośno, patrząc ojcu prosto w oczy.
– I co widziałaś? – Zmarszczył brwi.
– Plecy twoich wojów są tak szerokie, że widziałam tylko ich. – Uniosła rękę i wskazując kolejno, wyliczała: – Czcibór, Bogowit, Siemir, Czabor, Świelub… – ci, których imiona wymieniała, skłaniali przed nią głowę – …Czedrog, Derwan, Dalebor…
Dalebor uśmiechnął się do niej promiennie. Świętosława liczyła dalej, na jednym tchu:
– …Gardomir, Kalmir, Jaromił, Tasław, Miłosz, Warcisław, Lutom, Mścibor, Ostrowod, Radomir, Unimir…
Na końcu skierowała palec w pierś ostatniego z obecnych, pokręciła głową i powiedziała niemal oskarżycielsko:
– Tego nie znam!
Wytknięty był bardzo młody jak na drużynników ojca. Patrzył na nią z ukosa.
– To Wilkomir – powiedział Mieszko.
– Ach tak! – westchnęła, udając zaskoczoną. – Myślałam, że Krzywooki.
Wilkomir spojrzał na nią dziko. Kilkunastu wojowników się zaśmiało. Mieszko też. Świętosława poczuła się pewnie. Wystawiła trzy palce, jednocześnie wskazując w lewo.
– Tam jeszcze stoją Bjornar, Jaksa i Zarad. I oczywiście dwaj mężczyźni mego życia – ukłoniła się z promiennym uśmiechem – mój ojciec i brat…
– Starczy, córko. Widziałaś wszystkich, choć mylisz się, mówiąc, iż to moi wojowie. Od dzisiejszej nocy to drużynnicy twego brata.
Ach, więc o to chodziło! – pomyślała szybko, lecz odezwała się niewinnie jak dziecko:
– Wszyscy? Ojcze, oddałeś Bolesławowi wszystkich?
– Czas już na ciebie, dziecko – przerwał jej ojciec. – I na ciebie, księżno – skłonił się Odzie. – Dziękuję, że upilnowałaś naszą… – przerwał na chwilę, szukając słowa – najdroższą córkę. Oczekuję, iż udacie się na spoczynek.
– Jak sobie życzysz, książę – pokornie odpowiedziała Oda i łagodnie ujęła Świętosławę za łokieć.
Gdy stały się niewidoczne dla mężczyzn, za pierwszą linią wznoszących się w stronę Wschodniego Mostu drzew, Oda puściła ją i powiedziała zimno:
– Tak jak sądziłam. Wciąż nie jesteś gotowa. Lecz jeśli chcesz zobaczyć, do czego gotów jest twój ojciec, przyjdź w noc po polowaniu.
– Dokąd? – gwałtownie dopytała Świętosława.
Oda nie odpowiedziała. Pobłażliwie wzruszyła ramionami.