legion800

Warszawa, Generalne  Gubernatorstwo. Jesień 1941 roku.

 

Jaxa – komendant główny Związku Jaszczurczego, konspiracyjnego zbrojnego ramienia ONR. Inżynier. Szczupły blondyn o trudnej do zapamiętania twarzy.
 
Otmar Wawrzkowicz – współzałożyciel Związku Jaszczurczego. Przed wojną pracował w handlu drewnem. W wojsku nigdy nie służył.Ciemnowłosy jak Tatar, jasnooki jak Niemiec. Złudnie niepozorny, gdy milczy. Gwałtowny, kiedy zabiera głos. Utyka.

  

Jaxa biegł na spotkanie z Otmarem. Wawrzkowicz siedział w pokoju, nie zdejmując płaszcza i poruszał nogami, jakby stepował.

– Co ci, zimno? – zażartował Jaxa, patrząc na zasłonięte tekturą okna.

Otmar podniósł na niego swe bardzo jasne oczy, jak zawsze niepokojące przy jego śniadej twarzy.

– Sonderkommando ZJ – oświadczył.

– Więc jednak?

– Tak. Specjalna komórka gestapo wyłącznie do badania działalności Związku Jaszczurczego. Obawiam się o naszych zachodnich agentów.

– Niedobrze. I to akurat teraz, kiedy dostaliśmy pierwsze pieniądze za ich pracę.

– Nie mówiłeś – zaniepokoił się Otmar.

– Bo nie rozmawialiśmy przez tydzień, a wiadomość jest świeża. ZWZ przyjął kuriera z Londynu z gotówką na działalność konspiracyjną. Z tych pieniędzy zapłacą nam za Africa Korps.

Otmar skrzywił się i zaczął nerwowo kuśtykać po pustym pokoju.

– Ciekawe ile! Informację o dacie lądowania Africa Korps w Trypolisie przekazaliśmy im ponad rok temu, a dopiero teraz dostajemy za to wynagrodzenie. I to, jak się spodziewam, wydzielą nam działkę jak alfons dziwce.

– Otmar! – zdyscyplinował go Jaxa.

– No co, jesteśmy sami! Chociaż tobie mogę powiedzieć, co myślę! Nie, tak nie będziemy pracować! Powinniśmy samodzielnie przekazywać informacje wywiadowcze do Londynu!

– Stój. I posłuchaj. Trzech naszych kurierów nie żyje. A to byli świetni ludzie. Nie stać nas, na dzielenie sił tylko po to, żeby przekazywać urobek wywiadowców rządowi w Londynie osobiście. Niech to robi ZWZ swoimi kanałami. Zapłacą nam, dobrze. Nie zapłacą, będziemy pracować dalej. Czy to jasne?

– Jasne – warknął Otmar i poprawił się: – Jasne.

– Niedługo pojedzie do Londynu nasz kurier polityczny i on dodatkowo przekaże naczelnemu wodzowi, co w osiągnięciach wywiadu leży po naszej stronie. Jeśli ZWZ sobie przypisuje nasze zdobycze, będą się mieli z pyszna. Pomyśl, jak ochronić naszych ludzi w Niemczech. Czy nie powinieneś niektórych wywiadowców odwołać.

– Pomyślę – uspokoił się już Otmar.

– Mam za to dobre wiadomości z terenu. W szeregach ZJ mamy już około czterech tysięcy ludzi.

– Ale potęga! To jest coś, z czym można ruszyć do walki!

– Poczekaj, gorąca głowo. Plan jest taki: powiązać ludzi, zorganizować w konspiracyjne komórki i stopniowo przechodzić do przerabiania ich w struktury wojskowe. Nie odwrotnie. Utrzymać kontakty, tworzyć sieć łączności, wyznaczać dowódców terenowych. I równolegle tworzyć struktury cywilne.

– A można bez wiązania? – zaśmiał się Otmar. – Sznura nie wystarczy.

– Można – poklepał go po plecach Jaxa.

– Tyle ludzi! I pomyśl, przyszli do nas, do organizacji, która nie dostaje forsy z Londynu, ani broni, ani żadnego wsparcia. To jest coś!

– Tak. Młodzież rwie się do walki, nie chce siedzieć bezczynnie. Dmowski kiedyś dobrze kombinował…

– Daj spokój, Dmowski to przeżytek. Już pod koniec lat dwudziestych utracił kontakt z rzeczywistością. Otoczył się pochlebcami i dworem, przez który nikt się nie mógł przedostać. Młodzież chce nas, radykałów narodowych…

– Stój – osadził go Jaxa i poprawił: – Narodowo-radykalnych.

– No przecież mówię.

– Nie. Nie myl kolejności, bo przez podobnych tobie narwańców wciąż mamy kłopoty. Na pierwszym miejscu jesteśmy narodowi, czyli polscy. A radykalni później, bo przewidujemy radykalne zmiany na lepsze.

Otmar udawał, że nie wie, o co chodzi. Jaxa udawał, że nie chodzi indywidualnie o Otmara. Rozstali się więc w zgodzie.

 

Jaxa myślał nad Organizacją. Jeśli Niemcy utworzyli Sonderkommando ZJ, to znaczy, że mają rozpoczętych wiele spraw. System trójkowy, którego ze szczególną troskliwością przestrzegali na wszystkich ziemiach wcielonych do Rzeszy, dawał gwarancję, że szeregowi członkowie znają tylko tego, który ich wprowadził do organizacji, i tego, kogo sami do niej wprowadzili. To zmniejszało ryzyko wsypy. Ale Niemcy interesowali się nimi w sposób podejrzanie aktywny, nazbyt skrupulatny jak na organizację nie związaną z rządem londyńskim. I jeszcze ta prowokacja w Kielcach, ten gestapowiec, Fuchs. Po ataku Niemiec na ZSRS jego rewelacje o zniszczeniu komunizmu nie wydają się już takie nierealne.

– Nie – zaprzeczył na głos. – Nie. Churchill zadeklarował Stalinowi miłość i wierność, więc mowy nie ma o odwrotnej konfiguracji.

Jednak zdejmował go niepokój, gdy myślał o ziemiach wschodnich. Skupiając całą swą uwagę na zachodniej Polsce, nawet tej, która dzisiaj była częścią Rzeszy, mogli przeoczyć coś ważnego na wschodzie, a Jaxa stawiał sobie za punkt honoru, by niczego nie przeoczyć.

 

Potrzebował kilkunastu dni, by zorganizować podróż. On i Otmar ruszyli do Lwowa, jako dwaj przedsiębiorcy w branży instalacji systemów grzewczych, co w przypadku Jaxy było prawdą, a w przypadku Otmara półprawdą. Wawrzkowicz bowiem potrafił błyskawicznie adaptować się do każdej sytuacji. Gdy zatrzymała ich żandarmeria, by sprawdzić papiery, Otmar z takim znawstwem mówił o ogrzewaniu parą, iż Jaxa zdębiał.

– Zadziwiasz mnie, przyjacielu – powiedział z uznaniem. – Twój niemiecki akcent też jest ujmujący. Nikt ci nie proponował nigdy volkslisty?

– A wiesz, że nie!

W drodze nie korzystali z żadnych kontaktów Związku Jaszczurczego. Mieli świadomość, iż mogą być namierzani, i chcieli być czyści. Zamówienie na elementy grzewcze do niemieckiego magistratu przygotował im wydział fałszerstw, zwany „Legalizacją”. Były bez zarzutu. We Lwowie spędzili tydzień na prawdziwych rozmowach z dostawcami. I gdy upewnili się, że nikt nie siedzi im na karku, zabrali się za jaszczurczą robotę. Odnaleźli kilku przedwojennych działaczy ONR i zainicjowali ZJ okręg lwowski. Wszystko szło na tyle dobrze, że gdy w drodze powrotnej zatrzymała ich żandarmeria w Biłgoraju, Jaxa się specjalnie nie przejął.

– Panowie pozwolą do naszego samochodu – powiedział żandarm dość uprzejmie. – Bez obaw, panów auto zostanie u nas, na posterunku. Odbiorą je panowie po powrocie.

– Po powrocie skąd? – spytał Otmar swoim wyniosłym, nonszalanckim niemieckim.

– Z gestapo – grzecznie odpowiedział żandarm.

W samochodzie rozmawiali ze sobą po niemiecku, jakby ta procedura nieco ich zirytowała, ale nie zdenerwowała.

– Szacuję, że wymiana rur w magistracie zajmie dwa tygodnie, o ile zima nie będzie mroźna – zaczął Jaxa.

– Jeżeli konwertery ze Lwowa dojadą do Warszawy w ciągu tygodnia, jak nam obiecano, Oberstfrontführer Letzcke będzie zadowolony – podjął Otmar.

– A jeśli nie – westchnął Jaxa – to już nie nasza wina.

– Panowie pracują dla organizacji Todta? – spytał konwojujący ich oficer.

 

Organizacja Todt, Organization Todt – miała za zadanie budowę obiektów wojskowych na potrzeby III Rzeszy. Zatrudniała inżynierów i robotników z krajów okupowanych przez Niemcy oraz niemieckich robotników niezdolnych do pełnienia służby wojskowej.

 

– Owszem – nonszalancko potwierdził Otmar i wrócił do rozmowy o obiegu wymuszonym i przekroju rur.

Zatrzymali się przed siedzibą gestapo. Wprowadzono ich do czegoś w rodzaju poczekalni.

– Proszę spocząć – jakoś miękko zaproponował oficer, który wysiadł z nimi z samochodu. – Muszą panowie chwilę poczekać, Obersturmführer ma rozmowę, lecz zaraz zajmie się wami.

Sam usiadł na krześle naprzeciw nich i uśmiechnął się nieśmiało.

Skoro ma zająć się nami jakiś porucznik – pomyślał Jaxa – to nie jest tak źle.

Za chwilę jednak pożałował przedwczesnego optymizmu, bo zza ściany obok dał się słyszeć charakterystyczny wrzask niemieckiego służbisty.

– Odpowiecie za dywersję i szpiegostwo! – krzykowi towarzyszył odgłos wywracanego krzesła, równoczesne z nim głuche uderzenie ciała o podłogę. – Szpiegostwo! Szpiegostwo! – Każde oskarżenie mogło być kopnięciem, bo szedł za nim jęk.

Chociaż nie – Jaxa zastanowił się w przerażeniu. – Kopany tak długo człowiek powinien zemdleć.

Spojrzał na oficera, który ich tu przyprowadził. Siedział sztywno, patrzył w okno, jakby nic tam się nie działo. W końcu zza ściany padło:

– Zabierzcie to ścierwo! – i drzwi otworzyły się z hukiem. Dwóch funkcjonariuszy wywlokło mężczyznę, trzymając go za ramiona. Był atletycznie zbudowany. Bardzo jasna czupryna odcinała się od czerwono-sinej twarzy.

Skąd ja go znam? – pomyślał Jaxa i w pierwszej chwili skojarzył więźnia z kimś z ZJ. Zjeżyły mu się włosy na głowie. – Ktoś z naszych zdradził…

Mężczyzna zakaszlał, odpluł krwią pod nieskazitelne trzewiki Jaxy i otworzył oczy. Były jasnoniebieskie i gniewne.

Dowódca tego cholernego patrolu, który mnie aresztował pod Siedlcami! – przypomniał sobie Jaxa.

 

Podporucznik Jakub – przed wojną nauczyciel matematyki. Obecnie działacz lewicowej konspiracji.

 

Jaxa szybko odwrócił głowę, by mężczyzna go nie rozpoznał. Otmar przeciwnie, wpatrywał się w niego z jakąś fascynacją. Więzień wyszarpnął się funkcjonariuszom i chwiejnie stanął o własnych siłach.

– Sam pójdę – warknął i otarł krew z rozbitej brwi. Potoczył przytomnym wzrokiem po poczekalni. Jaxie zdawało się, że zatrzymał na nim wyjątkowo niebieskie, w czerwonej twarzy, oczy. Szurnął nierówno i ruszył przed siebie, ale po dwóch krokach znów wypluł krew. Tym razem trafił pod nogi Otmara. Dopiero gdy ich mijał, dostrzegli, że w miejscu ucha miał krwawą miazgę.

– Dalej! – popchnęli go policjanci i zniknął na korytarzu.

– Ty widziałeś? – szepnął po polsku Otmar. – Dostał tyle razów i szedł o własnych siłach. To jakiś atleta!

– Przestań – zganił go Jaxa. – Podnieca cię to?

Ich oficer wszedł do gabinetu sadysty, którego popis słyszeli przez ścianę, wrócił po nich po chwili.

– Proszę panów za mną – powiedział, unikając ich wzroku.

Jaxa wszedł krokiem zdecydowanym, choć po tym, co zobaczył, było mu niemal słabo. Otmar zaś kuśtykał z najbezczelniejszym ze swych wyrazów twarzy.

Obersturmführer był człowiekiem młodszym od nich, wyglądał na dwadzieścia kilka lat. Spocony i nerwowy, oglądał ich dokumenty.

– Więc po co panowie podróżują po kraju? – spytał niecierpliwie.

– Po części do instalacji grzewczej w magistracie. W Warszawie – odpowiedział twardo Jaxa.

– Tam ma pan wszystko napisane – najwstrętniejszym ze swych głosów prychnął Wawrzkowicz.

Obersturmführer podniósł głowę i spojrzał wyraźnie zaskoczony jego impertynencją.

– Pan myśli, że ja nie znam tych waszych fałszowanych papierów? – odszczeknął się Otmarowi.

– Proszę ważyć swoje słowa, Herr…?

– Obersturmführer SS Moltke – odruchowo przedstawił się gestapowiec.

Otmar wyjął z kieszeni płaszcza notesik i podniósł z jego biurka ołówek.

– Mogę? – bardziej stwierdził, niż spytał.

Gestapowiec szeroko otworzył oczy. Otmar zanotował: „SS-Obersturmführer Moltke”.

– Poproszę o imię – dodał, unosząc wzrok znad notesu. – Co się pan dziwi, Moltke to dość pospolite nazwisko.

– Heinrich – wyszeptał zdumiony.

– Hein-rich – dopisał Otmar. – Dziękuję – i oddał ołówek.

– Czy ja panów powinienem znać? – zapytał Moltke niepewnie.

– Pan nas znać nie musi. Wystarczy, że my znamy kogoś, kto zna pana.

Molke otrząsnął się i wracał mu rezon.

– Dobra, dobra. Każdy tak mówi, a mnie potem rozliczają. Polacy! – prychnął i zajrzał w ich papiery. – „Otmar” – przeczytał i uniósł brwi. – To germańskie imię…

– Główkuj, główkuj, Herr Moltke – poklepał się po piersi Wawrzkowicz.

– Nie – jęknął Jaxa.

– Tak! – zdecydowanym głosem powiedział Otmar.

– Nie rozumiem…

– W Hitlerjugend pan był, Herr Moltke? – spytał Otmar.

– Nie – jęknął Jaxa.

– Nie ciebie pytam, przyjacielu, tylko pana – zerknął do notesika. – Obersturmführera SS Moltke Heinricha pytam.

Po czym nastąpiło to, za co Jaxa zganił już Otmara kilka razy. Wawrzkowicz wyjął z kieszeni na piersi listy Baldura von Schiracha, ucałował je jak świętość i pokazał Moltkemu.

– Niech pan nie dotyka! Może pan popatrzeć, to wszystko! – zastrzegł.

– Najmocniej panów przepraszam… najmocniej panów przepraszam… to dla mnie wielki, niespodziewany zaszczyt… czy mógłbym ugościć panów, zaprosić na kolację?…

– Mógłby pan nam zatankować bak, bo o tej porze nie dojedziemy do stacji – władczo oznajmił Otmar i wykuśtykał z gabinetu. Jaxa szedł za nim, zapinając płaszcz i myśląc, jak po tym wszystkim ma oddziaływać na Otmara wychowawczo.

– Odwiozę panów swoim samochodem, jeśli wolno…

– Nie wolno, tylko szybko! – rozkazał Otmar. – Dość już czasu straciliśmy.

– Oczywiście, oczywiście.

 – Nadal będziesz się upierał, że mam wyrzucić listy Baldura von Schiracha? – spytał niewinnie Otmar, gdy ujechali spory kawał.

Jaxa milczał, ale postawił mu kolację. Gdy dojechali do Warszawy dzień później, był skonany. Jednak zanim poszedł do domu, do słodkiej Aleksandry, musieli wejść do lokalu konspiracyjnego. Tam czekała na nich wiadomość, która była niczym grom z jasnego nieba.

– Inżynier Witold Kozłowski został aresztowany przez gestapo.

– Kiedy?!

– Dwa tygodnie temu. Śledztwo było krótkie. Od wczoraj jest więźniem Oświęcimia.

 

Jaxa wszedł do domu w zadumie. Aleksandra spała, wpółsiedząc w fotelu, nie budził jej. Usiadł w salonie, zapalił lampę naftową. Szum gramofonu uświadomił mu, że żona zasnęła czekając na niego.

„Zacząć szukać lidera” – zadźwięczał mu w głowie głos Kozłowskiego. Wziął to do siebie, a teraz stwierdzenie inżyniera zabrzmiało złowieszczo i pożegnalnie. Zerwał się z krzesła.

– Głupstwa – skarcił sam siebie szeptem. – Kozłowski był geniuszem, ale przecież nie jasnowidzem…

Podszedł do gramofonu i machinalnie nastawił płytę, przy której zasnęła jego żona.

To osttt nia niedziela, juttt się rozsttt…niemy…