korona

Jakub Świnka, skromny kantor gnieźnieńskiej kapituły katedralnej, który na naszych oczach przeobrazi się w męża stanu. Historycy uważają go za faktycznego architekta odrodzenia królestwa polskiego. Brak danych na temat jego przeszłości rozwiązał mi ręce i sprowokował do tego, by dopisać Jakubowi Śwince dzieje aż do pierwszego pokolenia.

 

Jakub Świnka siedział w krypcie gnieźnieńskiej katedry i pergamin za pergaminem czytał, notował, badał. Od kurzu miał spierzchnięte usta i opuchnięte powieki, ale nie zwracał uwagi na nic, co nie było jego pracą. Dzisiaj postanowił przejrzeć na wpół zniszczone zwoje, które
nieopatrzny archiwista umieścił w wiklinowym koszu. Wiklina musiała dostać gdzieś wilgoci i zaczęła butwieć, a gnilna zaraza przeniosła się na pergamin w miejscu, gdzie stykał się z koszem. Najwyższe półki odpuścił sobie na wieść, że w jego prace włączy się brat Filip.
„Filip wysoki jak topola, łatwiej mu będzie sięgnąć” — pomyślał i wyciągnął z dolnej półki kosz.
— Co my tu mamy… — mruczał sobie dla towarzystwa pod nosem — trzy zwoje… pierwszy przegniły w połowie, drugi nieco mniej. Trzeci… — poskrobał paznokciem brunatną plamę — jakby nad nim popracować, może by i dało się co odzyskać…
Delikatnie rozłożył zwój na stole, przycisnął górną krawędź brzegiem lampy, żeby mu się nie zwijał.
— Pismo nierówne, niestaranne — zauważył — ale nie twoja rzecz sądzić, Jakubie Świnko.
Kroniki Czasu Przebrzmiałego — odczytał całkiem wyraźny nagłówek.
— Ho, ho, jak poetycko! — pochwalił i kichnął, bo kurz wirował wszędzie, a na dodatek od pergaminu szedł zapach brudnej pleśni.
Pisane w mroku, jakiego nie znał świat, gdy Bóg Wszechmogący odwrócił oczy od kraju biednego.
— A niech to… — Jakub Świnka czuły był na dramatyczne figury retoryczne. Umysł badacza natychmiast przebiegł pismo w poszukiwaniu daty. Niestety, u dołu panowała pleśń. Zaswędział go nos.
— Po kolei, po kolei — zamruczał.
Kiedy umarł król Mieszko II, z najgłębszych borów wyszła na ziemie nasze, chrztem świętym ongiś uświęcone, Stara Krew i sączyć zaczęła się zrazu strumykiem wąskim, by naraz chlusnąć niczym rzeka wezbrana potopem.
— Chryste Przenajświętszy! — jęknął Świnka. — Co to jest?
Kapłani lasu wynieśli z niego przy głośnych dźwiękach piszczałek i rogów na wpół spalone posągi. Mężczyźni i kobiety tańczyli przy nich i wykrzykiwali sprośności przeciw Najwyższemu. Tarzali się po ziemi jak bydlęta, by zmazać z siebie świetlistą pamiątkę chrztu.
— Nieee…
— Tak! — smutno potwierdził głos.
Jakub Świnka przeżegnał się i rzucił na kolana przed krucyfiksem.
— Wybacz mi, Panie… — szeptał gorączkowo — spalę ten pergamin…
Ukrzyżowany odezwał się do niego po raz wtóry:
— Jakubie Świnko! Od czytania nikt się grzechem jeszcze nie zaraził!
Kantor drżał na całym ciele, spod spuchniętych powiek bezwiednie kapały mu łzy.
— Wybacz, Panie, wybacz mnie grzesznemu…
Ale Pan nie mówił do niego więcej, więc Jakub pozbierał się, otarł rękawem łzy i wrócił do złowieszczego pergaminu.
Ciemności okryły ziemię, zwierzyna dzika przestała bać się ludzi, wilki i niedźwiedzie chodziły między nimi, nie czyniąc im krzywdy. Wtedy to przybył do kraju z wygnania starszy brat umarłego króla, a pierworodny syn króla Bolesława, zwanego Chrobrym. Zrazu możni
panowie udali się do niego ofiarować mu swe służby, bo imię jego ojca było w największym poważaniu. On jednak, niech na wieki zostanie Bezprymem, odrzucił szlachetne służby druhów swego ojca i zwrócił swą miłość ku dzikim dzieciom lasu. Kiedy zaś taneczne korowody pogan przybyły do świętej ziemi Gniezna, ów wyszedł im na spotkanie. Krew Starych poprowadziła go do gaju, a gdy stanął przed plugawym posągiem Trzygłowa, zdjął z siebie królewską koronę i złożył przed bożkiem. Zgiełk wielki zapanował wśród pogan, bo białe, czerwone i czarne były oczy Trzygłowa. Wśród dymów ognisk, wśród dzikiego tańca
królewski syn korzył się przed bezbożnym truchłem. A gdy po wielkiej uczcie wciąż jeszcze ciepłe parowały popioły, lud wziął broń i ruszył na haniebny mord. Mniszki topiono w rzekach. Księży kamienowano. Zakonnikom podrzynano gardła. A on widział to i był temu przychylny. Gdy w żadnym zakątku kraju nie rozbrzmiewał już ni psalm, ni dzwon, ostatni z biskupów wsiadł na łódź, by opuścić niewdzięczną Bogu ziemię. Nim odbił od brzegu, rzucił na królestwo klątwę…
Jakub Świnka poczuł się jak człowiek, który zjadł owoc z drzewa poznania dobra i zła. Zjadł, choć tego nie chciał. Zakręciło mu się w głowie, poczuł mdłości i, ratując pergamin przed zniszczeniem, zwymiotował do wiklinowego kosza.
— Nie po to Pan postawił przede mną zadanie, by sprowadzać mnie na stronę ciemności — szepnął ufnie. — Jakubie Świnko! „Od czytania jeszcze się nikt grzechem nie zaraził”. Szukaj dalej.
Przepłukał usta wodą, odstawił kosz w najdalszy kąt krypty. Dokument kończył się pleśnią. Po „Nim odbił od brzegu, rzucił na kraj klątwę…” było jeszcze miejsce na cztery do pięciu linii tekstu. Chciał poznać przede wszystkim datę i autora pisma, bo jego styl zdradzał, iż musiał być to człowiek wykształcony, niewątpliwie utalentowany literacko. I to właśnie podpadało Śwince. Utalentowany. Zatem, czy opis ten, tak sugestywny, nie jest przypadkiem wynikiem
fikcji literackiej? Jednocześnie Kronika Czasu Przebrzmiałego sprawiała wrażenie przekazu z pierwszej ręki, zapisu kogoś, kto widział trzy twarze drewnianego bożka i patrzył w trójkolorowe oczy. To po równi niepokoiło kantora. Mnich czy kapłan? Bo przecież piszący te słowa musiał odebrać wykształcenie. Zatem duchowny, który patrzył na rzeź dzieci Kościoła i przeżył? Kim był? Jakub czuł lęk przed interpretacją pergaminu. Doświadczenie
z wcześniej znajdowanymi w tajnej krypcie dokumentami podpowiadało mu, by studiować je łącznie. Wziął w rękę drugi zwój. Wyglądał jak akt nadania ziemi, lecz był całkowicie nieczytelny. I trzeci. Tu nagłówek wskazywał rękę tego samego skryby. „Kroniki Czasu…” —
resztę tytułu objadła pleśń, kładąc się włochatą plamą na początku tekstu. Jakub wymierzył zniszczoną część.
— Jakieś siedem linii… — zadrapało go w gardle. — Trudno, czytam, co jest.
…oni to zawiązali tajne przymierze i dla dobra kraju postanowili pozbyć się tego, co przez własne grzechy został Bezprymem. Tak jak nie zadrżała im ręka przyłożona do śmierci ojca, tak żal im się zrobiło syna…
— Och! To Bezprym miał syna?! Ojcze na niebie, nikt nigdy o tym nie wspominał! — Jakubowi Śwince zalśniły w oczach łzy. Jakkolwiek Bezprym, pierworodny Chrobrego, nigdy nie był wspominany dobrze, to jednak syn! Syn takiego króla!…
A ten, niczym bękart, zrodzony był z poganki, która, wydając dziecko na świat, chrztu nie znała…
— Ach!… więc książę Bezprym wziął sobie pogańską nałożnicę w czasach, gdy kraj objął bunt przeciw Kościołowi…
Matkę jego, że była starego rodu, odesłano ku pokucie do klasztoru Hillersleben. Dziecko zaś ochrzczono i jako oblata ofiarowano w ręce opata klasztoru na Świętej Górze Panonii, nadając mu imię Propateryk, by całym swym życiem odkupił życie ojca…
Śwince zrobiło się gorąco. Do tej pory, jak wszyscy, uznawał, że „Bezprym” to było imię. A tu jest wyjaśnienie najprostsze, choć przeraźliwe: „co przez własne grzechy został Bezprymem”. Świnka szeptał gorączkowo, porządkując myśli:
— Każdy uczeń szkoły katedralnej naukę historii zaczynał od pytania: Bezprym? Co to za dziwne imię… Magistrowie wzruszają ramionami i mówią: „Jakieś węgierskie, bo to syn z żony Węgierki”, a inni: „Stare, słowiańskie imię, tak stare, że nikt dzisiaj nie pamięta,
co miało znaczyć”. A to jednak nie imię, lecz celowe zatarcie imienia. Bez-prym. Nikt. Klątwa, o której piszą dawni kronikarze. Klątwa na cały naród i kraj za bunt przeciw prawdziwej wierze. Och, Panie… dziękuję, że dałeś mi tę wiedzę, i przebacz, proszę, jeśli jestem zbyt słaby, by przyjąć ją dzisiaj i pojąć w całej prawdzie. Jakub Świnka czuł się coraz słabiej, nie miał siły wstać. Zsunął się z ławy na posadzkę krypty. Nasunął na głowę wełniany kaptur, zwinął się w kłębek i zrazu powoli, a potem coraz szybciej zaczął kiwać się w przód i w tył.
— Ciężki to grzech. Bezprym był mnichem w Pereum u świętego Romualda. Porzucił stan duchowny i wrócił na ojczyste ziemie po władzę. A gdy ją dostał, pohańbił straszliwie. Ale czyż człowiek w swej istocie nie jest grzeszny? Czy wina była tak ciężka, że zasłużył na odebranie mu prawdziwego imienia? — Jakub Świnka miał wielkie współczucie dla dzieci pozbawionych rodzicielskiego ciepła.
— Kim był? Jak nazwał go ojciec, wielki nasz pierwszy król? Czyż nie dał swemu pierworodnemu własnego imienia? Ach, jeśli tak, to mógł być Bolesław II… A na wieki pozostanie „Bezprymem”. Grzech grzechem, ale jakież to przeraźliwie smutne… A jego syn? Propateryk, który uniknął śmierci z rąk spiskowców, by zostać ofiarowanym Bogu… i jeszcze, jak na ironię, wysłali dziecko do najświętszego z węgierskich klasztorów, a babka jego przecież była Węgierką. Kantor skulił się jeszcze bardziej, jakby ktoś wymierzył mu cios
w plecy.
— I tak syn mnicha został mnichem — zaszlochał, wciągając w płuca kurz krypty. — Zupełnie, zupełnie jak ja…