JEMIOŁA z ulgą porzuciła Wawel i wróciła do matecznika. Bliźniaczki, które urodziła Manna, miały już niemal rok, a ona dopiero teraz mogła się nimi nacieszyć.
Rodzice nazwali je Malina i Jeżyna, i szybko okazało się że to kiepski pomysł. Dziewczynki spały w jednej kołysce, na spacer wynoszono je w jednym koszu, ubierano tak samo. Owszem, Manna Malinie wiązała na nadgarstku czerwoną tasiemkę, a Jeżynie niebieską, ale maluchy bawiąc się ze sobą, ciągle je rozwiązywały. To, że rodzice nie mają pojęcia, która z nich jest którą, szybko stało się jasne, ale to, iż same dziewczynki uważają się za istotę podwójną, zaczęło wychodzić na jaw dopiero teraz, gdy podrastały. Na wołanie „Malina, Jeżyna” reagowały unoszeniem główek, gaworzeniem i śmiechem. Na pojedyncze „Malina” czy „Jeżyna” nie reagowały wcale.
— Będą starsze, to zrozumieją — odsuwała od siebie niespokojne myśli Manna. — Wy jesteście bliźniętami, a nic wam się nie pomyliło.
Woran i Jemioła nie przypominali jej, że im było łatwiej z wiadomych powodów. Po co denerwować młodą matkę? Manna kwitła. Jej bujne piękno aż kipiało, gdy trzymała przy obu piersiach dziewczynki. Usta wciąż były zajęte całowaniem ich główek, nuceniem kołysanek albo chociaż szeptaniem: „Malina — Jeżyna”. Puszczała je, by raczkowały na trawie, patrzyła, jak wstają, trzymając się jedną ręką drzewa, a drugą siebie nawzajem. Jemiołę wypełniała tkliwość, gdy widziała, jak Manna wpółleżąc na łące, po prostu patrzy na swoje córki, pozwalając im, niczym kociętom, baraszkować w trawie. Czasami dołączała do nich Kalina z Jaszczurką i wspólnie bawiły się z dziećmi.
W Gnieźnie Jemioła nie spotkała się z Janisławem. Minęli się, arcybiskup pojechał do króla. Zostawił dla niej cenny podarunek. Pisma Floryny i swą odręczną notatkę: „Szukaj porozumienia z rozumnymi i wpływowymi kobietami”. Królowa Jadwiga. Czy to, co nawiązały przy łożu Kazimierza, jest już porozumieniem? Czy religijność królowej będzie przeszkodą? A może powinna od razu zwrócić się do jej córki Elżbiety? Kto jeszcze? Rikissa. Straciły z nią kontakt, odkąd z jej dworu odeszła Kalina. Klaryska Juta nie żyje. Zmarła. Michał Zaremba zniknął i jego sprawa nie została rozwiązana. Jak wiele innych.
— Wierzysz, że król dotrzyma słowa? — spytał Woran.
Stali pod rozwieszoną między drzewami płachtą płótna. Po wielu deszczowych dniach wreszcie wszystko obeschło i Jemioła zarządziła szybkie zbieranie ziół schyłku lata. Dziewczyny znosiły złote kwiaty dziurawca. Bukiety rumianku, niczym wiązanki maleńkich słoneczek. Całe naręcza zielonego, lśniącego skrzypu i owłosione łodygi kurdybanku.
— Nie potrafę rozgryźć króla — wzruszyła ramionami. — Czasami wydaje się mężem stanu i ojcem, który krew oddałby za dzieci. A potem zachowuje się jak niecierpliwy chłopiec, działa bez przemyślenia, byleby coś się działo. Jakby nie potrafł przez chwilę ustać w miejscu.
— Mówisz o tym, że zaczepił żelaznych braci na Mazowszu? — Woran roześmiał się. — Chciał sprawdzić ich siłę, tak to widzę.
— Sprawdzić? — skrzywiła się. — Wybacz, sprawdzić to można, czy w zielu krwawnika jest dość leczniczego oleju. — Roztarła białe kwiaty w palcach i podsunęła bratu pod nos. — I co? Czujesz, że za mało?
Odsunęła dwie wiązki krwawnika jako nienadające się do suszenia. W tej samej chwili podeszła do nich Gorczyca z koszem skrzypu.
— Która zbierała ten krwawnik? — ostro spytała Jemioła i nie czekając na odpowiedź, dodała: — Przekaż, żeby sprawdzały, nim zerwą. Nie znoszę marnowania ziół!
— Dobrze — odpowiedziała z urazą Gorczyca i odsunęła się z niepewną miną.
Woran zaśmiał się tak samo jak przed chwilą i zrozumiała, co miał na myśli, mówiąc o królu.
— To nie to samo — żachnęła się i uderzyła go wiechciem krwawnika.
— Ciii… — uniósł głowę Woran. — Mamy gości.
Dopiero teraz usłyszała gwizdki strażniczek i ostre szczekanie Śmigłej. Suka jednak nie wbiegła na polanę. Szczekała wciąż w lesie, w jednym miejscu. Za to spomiędzy drzew wyszła Ostrzyca.
Woran zagwizdał pod nosem i powiedział drwiąco:
— O, ostra panna, wojowniczka! Nie wciągnęło cię bagno, bratanico Półtoraokiego?
Zamknij się — powiedziała Jemioła do bliźniaka w myślach. — Pracowałam nad nią.
— Bohater dawnych lat wciąż w formie — odpowiedziała Ostrzyca. — Starzec bez ręki zachował cię w najlepszej pamięci. Poleca twe imię w modłach.
— Nie pogardzę — ugodowo odrzekł Woran. — O ile to nie są błagania o wojnę.
— Niestety są — odpowiedziała Ostrzyca, patrząc w oczy Jemiole. — W tej kwestii nic się nie zmieniło.
— W moim zaproszeniu też — powiedziała do niej Jemioła. — Matecznik wciąż nie ma drzwi. Nic się przed tobą nie zamknęło.
Patrzyły na siebie chwilę; Ostrzyca była bez broni, ale oparła rękę na biodrze, tam gdzie zwykle miała nóż przy pasie. Wyglądała jak zawsze — skórzany, sznurowany kaftan podkreślał jej szerokie plecy i nieduże, jędrne piersi. Dopasowane nogawice z cienkiej koźlej skóry opinały długie, umięśnione nogi wojowniczki. Jemiole zawsze podobały się jej włosy w kolorze wrzosowego miodu i to, jak Ostrzyca nosiła je zawiązane w niedbały węzeł.
Wciąż nie wiem, z czym przyszła — pomyślała Jemioła, patrząc jej w oczy. Duże, wydatne usta dziewczyny były lekko skrzywione, jakby drwiła, ale w zmrużonych oczach trudno było znaleźć szyderstwo. Ostrzyca wpatrywała się w Jemiołę równie uważnie jak ona w nią.
— Mam dla ciebie dar wkupny, Matko Jemioło — odezwała się po długiej chwili wojowniczka.
— Nie musisz się wkupywać — pokręciła głową i serce zabiło jej mocniej. — Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że po tylu latach wróciłaś.
— Nie sama — odpowiedziała Ostrzyca, mrużąc oczy jeszcze bardziej.
Tylko nie z Zarembą — pomyślała Jemioła. — Jego nie mogę przyjąć.
— Jestem ciekawa — powiedziała zamiast tego.
Ostrzyca gwizdnęła na palcach. Z lasu wybiegła ujadająca Śmigła, za nią rudowłosa dziewczyna. Potem dziewuszka z „Zielonej Groty”, córka Wiąza. Mała ciągnęła na sznurku dwie związane ze sobą kobiety z twarzami obwiązanymi chustami.
— Kulka — powitała dziewczynkę Jemioła. — Kogo tam prowadzisz?
— Dzikie zielsko — ponuro i śmiertelnie poważnie odpowiedziała Kulka. — Chwast podły.
— Przestań — skarciła małą Jemioła.
Rudowłosa podeszła do Ostrzycy i ukłoniła się Jemiole nieśmiało.
— To Kostrzewa — przedstawiła ją wojowniczka.
— Pamiętam cię — skinęła głową Jemioła. — I dzień, w którym odeszłaś. Z Wierzbką i Dziewanką.
Kostrzewa spuściła głowę. Na jej piegowate policzki wyszły ciemne rumieńce. Związane kobiety oddychały głośno, były śmiertelnie przestraszone. Stanęły, jedna podtrzymywała drugą. Kręciły głowami, jakby mimo zasłoniętych oczu chciały się zorientować, gdzie są.
— Czy Litwini nadal poszukują zabójców wojewody Dawida? — spytała Ostrzyca, podchodząc do związanych.
— Tak — potwierdziła Jemioła.
Ostrzyca zerwała chusty zasłaniające twarze najpierw jednej, potem drugiej kobiecie. Jemioła krzyknęła cicho, poznając matkę i córkę. Bylicę z Lebiodką.
— Przedstawiam ci zwodniczą Jurate. — Ostrzyca pchnęła Bylicę.
— Na moich oczach powiedziała pięknemu wojewodzie, że jest Jurate, jego żoną — oskarżycielsko krzyknęła Kulka. — Ja przy tym byłam! Ja ją w stajni znalazłam! Ja widziałam, jak wojewoda się zakochał i jak ją na siodło wsadził i z nią odjechał.
— Czekaj, Kulka — uspokoił dziewczynkę Woran. — Powoli.
— To prawda? — zapytała wstrząśnięta Jemioła. — Bylico, to prawda?
Kobieta pokiwała głową. Była blada, wymizerowana. Brudne włosy zwisały jej w długich strąkach. Nie miała nawet sukni, tylko prostą, burą koszulę z grubego płótna. Bose stopy znaczyły zaschnięte strupy, jakby długo chorowała. Jej córka wyglądała równie mizernie i bała się tak samo jak matka.
— Dlaczego to zrobiłaś? — spytała Jemioła.
— Jarogniew rozkazał — odpowiedziała cicho Bylica.
Za plecami Jemioły rozległy się pohukiwania. Nie musiała się odwracać, by być pewną, że w tym czasie zebrały się za nią zielarki.
— Jakby ci córkę kazał zabić, też byś posłuchała? — usłyszała wzburzony głos Macierzanki.
— Czyś ty w ogóle wiedziała, co to był za człowiek? — krzyknęła Miodunka. — Przez co on przeszedł? Jak mogłaś udawać kobietę, której szukał?
— Serca nie masz! — wydała werdykt Gorczyca. — Tfu, wredna suka!
— Spokój — uniosła głos Jemioła. Śmigła wciąż obszczekiwała Bylicę, teraz zamilkła na chwilę, tak jak dziewczyny. — Jeszcze niedawno Bylica i Lebiodka były naszymi siostrami — przypomniała.
Pierwsza rozszlochała się córka, druga matka. Na kolana upadły jednocześnie i pochyliły się, chowając twarze w trawie. Płakały spazmatycznie i nikt im nie przerywał. Kulka nadęła policzki i wpatrywała się w nie z pogardą. Wreszcie Bylica ciężko uniosła się z ziemi. Wciąż miały związane ze sobą ręce, pociągnęła Lebiodkę. Zostały na kolanach. Napuchnięte, obrzmiałe twarze wyrażały zupełną beznadzieję.
— Nie wiem, dlaczego przyjęłam taki rozkaz — powiedziała Bylica cicho. Wytarła nos o ramię. — Nie umiem wam powiedzieć, dlaczego się zgodziłam.
— Coś wymyśl — głos Ostrzycy zabrzmiał szyderczo. — Zanim zapyta cię Giedymin!
Kobiety skuliły się i przywarły bokami do siebie.
— On… — powiedziała Lebiodka — on ma coś takiego w sobie, że się go słucha… że stałyśmy się mu powolne… uległe… — zakaszlała. — Jakby powiedział mi wtedy: „Skocz w ogień”, to bym skoczyła.
— A dzisiaj? — zapytała Jemioła.
— Nie — zaprzeczyła Lebiodka. — Dzisiaj wiem, że byłam pod jego urokiem.
— Za karę poznasz urok wielkiego Litwina! — krzyknęła zza pleców Jemioły Gorczyca.
— Trudno — zwiesiła głowę Bylica. — Ma prawo do zemsty. Ale tylko na mnie, moja córka nie miała z tym nic wspólnego.
— Jaka matka, taka córka! — szyderczo prychnęła Miodunka.
— Nie mów tak — zadarła głowę Kulka. — Moja matka też poszła do nich, do Półtoraoka i smoka, a ja nie jestem głupia i zostałam!
— Nie zostawię cię. — Lebiodka położyła głowę na ramieniu matki. — Pójdę z tobą na śmierć.
— Jak je tu sprowadziłaś? — Jemioła odwróciła się do Ostrzycy.
— Jarogniew trzymał je w lochu, bo nie chciał, by jego „Jurate” znaleźli Litwini. Żmudzini też ponoć za nią węszyli, a on nie miał pomysłu, co z nimi zrobić. To znaczy miał — skrzywiła się — chciał, żebym je zabiła.
— Chciał się ich pozbyć — powiedziała Jemioła — a ty mu je wykradłaś.
— Tak było. Nie chciałam wracać po tylu latach z pustymi rękami. Pomyślałam, że przyprowadzę ci winowajczynię. Wiem, że ceniłaś Dawida.
— Ceniłam też Lebiodkę i Bylicę, gdy były moimi siostrami — odpowiedziała Jemioła. — A dzisiaj jest mi po prostu ich żal. Nie one jedne padły ofiarą gry Półtoraokiego.
Ostrzyca ostentacyjnie spojrzała w bok, udając, że patrzy na wiązki żółtego dziurawca, ale nie spuściła głowy.
Jest harda, ale niegłupia — usłyszała myśli Worana — i naprawdę może nam się przydać. Ale te dwie…
Odpowiedziała głośno, wszystkim:

— Gdyby nadal Lebiodka i Bylica były moimi siostrami, pałałabym chęcią ukarania ich za to, co zrobiły. Za to, że odeszły, zostawiły matecznik i poszły służyć śmiertelnym braciom i wodzom. Ale teraz jestem dla nich Matką, jak dla was. I jako Matka im współczuję. Nie oddam ich Giedyminowi, bo Dawida nie one zabiły, ale Jarogniew Półtoraoki. To do niego tyczy się prawo krwawej wróżdy, nie do nich. Ostrzyca przyprowadziła je do nas, jako dar z okazji swego powrotu. Ja ten dar przyjmuję i roztaczam nad nimi opiekę. Kulko, rozwiąż je. Dziewczynka stała przez chwilę bez ruchu, patrzyła spode łba na Bylicę z Lebiodką. Na jej dziecinnej, zbuntowanej twarzy widać było walkę, jaką ze sobą toczyła. Nie tylko o wojewodę Dawida, którego obdarzyła przyjaźnią, bo nosił zielone stroje i potrafił rozmawiać z dziećmi. Kulka walczyła z rodzącą się w niej nadzieją, że kiedyś tak jak te dziewczyny dzisiaj, wróci do niej od Jarogniewa jej matka.