ELIŠKA PREMYSLOVNA wiedziała, że czas działa przeciw niej. Odkąd siostra, Anna, i jej mąż, Henryk Karyncki, wrócili do Pragi i objęli władzę, czas tylko z pozoru stanął w miejscu. Anna się zmieniła, już nie była czułą, starszą siostrą, była królową i to chimeryczną. Najpierw chciała, by Eliška została pierwszą damą jej dworu, ale kiedy podczas uroczystości zobaczyła, że gdy stoją obok siebie, wszyscy składają im hołdy po równo, oddaliła Eliškę i niemal wepchnęła do hradczańskiego klasztoru benedyktynek, tam, gdzie opatką była ich ciotka, Kunhuta. Nie, nie śmiała zmuszać siostry, by ta przywdziała welon. Zezwoliła nawet na to, by Elišce towarzyszył dwór, ale mimo wszystko było to odsunięcie jej od głównego nurtu zdarzeń, a tego Eliška sobie nie życzyła. Miała siedemnaście lat, była królewną, córką złotego Václava Przemyślidy i Guty von Habsburg. Za nic w świecie nie pozwoli się zamknąć w klasztorze! Zwłaszcza teraz, gdy jej kobiecość rozkwitła, dojrzała i była niczym kwiat, gotowy do pokazania światu.

Ich młodsza siostra, Małgorzata, poślubiona księciu śląskiemu, Bolesławowi, dziewczynka, którą traktowały jak dziecko, właśnie wchodziła w rok trzynasty i jak szeptano na dworze, za chwilę będzie zdolna rodzić! A przecież wszyscy wiedzą, że śląscy Piastowie płodni niczym buhaje i synów, synów zawsze mają więcej niż córek!

Głupia Anna, nie zdawała sobie chyba sprawy z tego, że to najmłodsza z nich może być dla niej zagrożeniem, a nie ona, średnia Eliška! Jakże inaczej tłumaczyć to, że zamiast trzymać z nią, wepchnęła do klasztoru? Anna i Henryk nie mieli potomka, mimo iż od ich zaślubin minęły więcej niż trzy lata, i o tym powinna pamiętać starsza siostra, nim tak lekkomyślnie skierowała Eliškę do benedyktynek.

Teraz jednak dobry Bóg ukazał się w krasie swej sprawiedliwości i oto jej paskudny szwagier, karyncki król, który ich ojcu do pięt nie sięgał, został złapany w sidła przez Henryka z Lipy i uwięziony w Pradze, a Anna, struchlała i przerażona, zapukała do klasztornej furty.

Ciotka Kunhuta przyjęła ją, bo zakonny welon sprawia, że miłosierne robią się nawet rodzone Przemyślidki. Eliška zaś włożyła swą piękną, czerwoną suknię i przekazała swojej dwórce, Gredli:

– Powiedz, że jeśli siostra chce, bym ją przyjęła, czekam w swej celi.

– Pani – Gredla przysiadła w ukłonie. – Nie wiem, czy będę miała śmiałość. To jednak królowa Anna…

Eliška zaśmiała się:

– Wyobraź sobie, że ciebie posłała królowa Elżbieta. No co się tak gapisz? To tylko moja siostra. Idź, mów, co każę.

Anna musiała być w desperacji, bo nie zważając na nic, przybiegła po chwili wprost za Gredlą.

– Jak wy się tu możecie połapać w tych zakamarkach, celach, korytarzach? – jęknęła, wpadając za jej dwórką.

„Wy” – pomyślała mściwie Eliška. – Już mnie wsadziła między zakonnice.

Uśmiechnęła się jednak z udawaną czułością i podeszła do siostry. Anna rzuciła się jej w ramiona i zaczęła ją ściskać. Eliška ucałowała powietrze obok jej policzka.

– Co cię sprowadza, droga siostro? – zapytała skromnie, gdy udało jej się odsunąć Annę od siebie. – Czyżbyś, zwyczajem dawnych królowych, przybyła urodzić następcę tronu w tych murach klasztornych?

– Nic nie wiesz? – zdziwiła się siostra. – Katastrofa! Mój mąż uwięziony przez czeskich zbójów. Czekaj? Co to za zwyczaj? Nie słyszałam o nim.

Bo go zmyśliłam – zaśmiała się w duchu Eliška, a na głos jęknęła, udając współczucie:

– Och! Twój biedny mąż! Już obalony? Ale, droga moja, patrzę i nie widzę, byś była przy nadziei, więc jednak nie macie potomka…

– Przestań! – syknęła gniewnie Anna. – Henryczek nie jest obalony! Już wezwał karynckie wojska, przybędą i go uwolnią.

– Oby zdążyły na czas – skłoniła się siostrze Eliška, a w duchu pomyślała swoje. – Tymczasem rozgość się w rodzinnym klasztorze. W gościnność mniszek chyba nie wątpisz, skoro wcześniej zdecydowałaś, bym ja musiała tu zamieszkać. Ciotka Kunhuta znajdzie ci jakąś celę, ale przykro mi, dwie największe już zajęte. Przeze mnie. A teraz wybacz, droga Anno, na mnie czas. Klasztornym zwyczajem udaję się na modły – to mówiąc, wyszła i zostawiła osłupiałą siostrę.

Oczywiście, nie obowiązywały jej żadne klasztorne reguły. Kunhuta traktowała ją jak gościa wśród mniszek i owszem, chwaliła za każdą obecność podczas mszy, ale nie wymagała, by to było sześć razy dziennie. Elišce, w asyście najstarszych zakonnic, wolno było opuszczać mury zgromadzenia pod warunkiem, że szła do niedalekiej katedry Świętego Wita. I choć samo to, że miała wybór tylko między jednym kościołem a drugim, samo w sobie było okrutne, to jednak miało i dobre strony. W obszernych i dyskretnych nawach katedry Eliška mogła się spotykać ze swymi stronnikami. A tych zdobywała dzień po dniu, w sekrecie, ale systematycznie, tak jak rosło niezadowolenie panów z rządów jej szwagra, Karyntczyka.

– Gredla, daj płaszcz zakonny! – zażądała.

– Bardzo ci w nim ładnie, moja pani – powiedziała dziewczyna, zakładając ciemne sukno na pyszny czerwony jedwab jej sukni. – Widać, że wielka dama, królewska córa, a jednocześnie taka pokorna, jak mniszka.

– Uhm – mruknęła Eliška, bo drażniło ją, gdy Gredla powtarzała to, co ona sama wymyśliła. – Zakonnice gotowe? Które to dzisiaj z nami pójdą? – spytała.

– Stara Katrina…

– Dobrze, jest głucha jak pień.

– …Petula, Svatava… – wymieniała Gredla.

– Tych nie znam – Eliška poprawiała sobie dekolt sukni, bo ciężka materia płaszcza zbyt go przysłoniła.

– To te zgarbione, chudzinki takie, ze sto lat mogą mieć – wyjaśniła dwórka.

– Niech mają i dwieście – łaskawie zgodziła się Eliška. – Kto jeszcze?

– Ludmila, moja pani. To ta, co choruje na pamięć.

– Tę lubię – zaśmiała się królewna. – Rano nie pamięta, jak się nazywa, a wieczorem zapomina, że jadła, i domaga się dokładki, ha, ha! Starość jest paradna!

– I jeszcze Kunhuta kazała zabrać Bertę – skończyła wyliczanie Gredla.

– Karlicę? – zdziwiła się Eliška. – Trudno, ciotka ma słabość do tego dziwadła. Niech idzie.

Gdy wyszły boczną furtą z klasztoru, Eliška uniosła twarz ku słońcu. Ciepłe promienie, woń kwiatów z wirydarza, podmuch wiatru. Ach, świat jednak jest piękny, byleby nie był ściśnięty do kamiennych murów celi.

Mała, pokraczna Berta wyprzedziła ją i dzwonkiem dała znać, że orszak może ruszyć.

Gdyby ją przebrać w barwne fatałaszki, jej życie nabrałoby sensu – pomyślała, patrząc na kolebiący chód karłowatej zakonnicy. – Mój tatko miał kiedyś karzełka, co koziołki fikał, to było dopiero urocze stworzenie, ale nie pamiętam, czy to samiec czy samica była.

Nim zbliżyły się ku wejściu do katedry, Eliška tęsknym spojrzeniem obrzuciła bryłę zamku czeskich królów. Zwłaszcza stojące najbliżej, prostopadłe do głównego budynku, skrzydło królowej.

Powinno być moje – zacisnęła zęby i uniosła głowę wyżej. – Tymczasem spędziłam tam ledwie parę lat dziecinnych, a potem, po śmierci matki, zajęła je ona.

Nigdy nie nazywała jej, jak lud praski, pieszczotliwym mianem Eliški Rejčki. Po pierwsze dlatego, że nie darowała ojcu, iż obdarzył nową żonę jej własnym imieniem. Na dworze powinna być tylko jedna Eliška i była nią ona. Po drugie, „Rejčka” brzmiało zbyt czule. Zawsze mówiła o niej „ta druga”, a myślała „macocha”. Wstrętna macocha. Zdrajczyni, co sprzątnęła jej sprzed nosa Habsburga.

Weszły do katedry. W mroku przedsionka usłyszała swe imię.

– Królewno Eliško…

Zerknęła na zakonnice. Prowadząca ich orszak Berta niezdarnie próbowała sięgnąć wysokiej klamki. Pozostałe czekały, stare i skulone, oślepione wejściem z jasności dnia do mroku świątyni. Skinęła na Gredlę. Dwórka zajęła małą Bertę, a tymczasem Eliška zrobiła krok w ciemny róg przedsionka. Czekał tam oddany Vilem Zajic z Valdeka.

– Przybył? – spytała go szeptem.

– Tak. Modli się w kaplicy Świętego Václava. Mów z nim, pani, bo teraz ważą się losy Królestwa. Będę na ciebie czekał.

Gredla otworzyła już drzwi wewnętrzne i karlica poprowadziła orszak zakonnic ku głównemu ołtarzowi. Eliška tym razem zajęła miejsce jako ostatnia w rzędzie. Szła ze spuszczoną głową, szlochając raz po raz. Wreszcie dostrzegła wysoką i suchą sylwetkę Konrada z Erfurtu, opata zbrasławskich cystersów i skręciła w lewo. Klęczał w głębi kaplicy, przed ołtarzem patrona dynastii. Weszła do wnętrza i udając, że z żałości nikogo nie widzi, klęknęła. Zakonnice nie zauważyły, że odłączyła się od ich orszaku, a jej miejsce zajęła Gredla.

– Panie Boże, bądź łaskaw nieszczęsnemu Królestwu – modliła się na głos Eliška. – Tak potężne niegdyś za króla Václava, teraz popada w ruinę pod rządami nieudolnego i słabego króla, który w świętokradczych zapędach ośmielił się uciskać święte klasztory, nietykalne dla ludzi, objęte osobistą kuratelą Twoją. Biada, biada Królestwu w godzinie czarnej! I mnie, biednej sierocie, biada, bo cóż ze mną będzie, gdy lud króla wygna i z nim mą ukochaną siostrę Annę?

– Pani – szepnął Konrad. – Bądź łaskawa przybliżyć się.

Czemuż to ja do niego, a nie od do mnie? – sarknęła w duszy i odwracając zapłakaną twarz ku opatowi, spojrzała na niego wyczekująco.

Pokręcił głową i powiedział jeszcze ciszej:

– Ściany mają uszy i oczy. Tylko to miejsce jest bezpieczne.

Wstała statecznie i pokłoniwszy się przed ołtarzem, podeszła ku opatowi cystersów. Rzeczywiście, miejsce, które on wybrał, było osłonięte kolumną nawy głównej, tak że gdy uklęknęła, gdzie jej wskazał, musiała być niewidoczną dla przebywających w kościele.

– Tu możemy pomówić spokojnie, najdroższa królewno – skinął głową opat Konrad. – Czy niczego ci nie brakuje w klasztorze?

– Niczego, mój ojcze. Mam dobre siostry wokół siebie i Pana naszego nad sobą, czegóż mogłabym chcieć więcej?

Jedwabiu, sukien, klejnotów, które musiałam zastawić – wymieniła w duchu. – Splendoru, do którego jestem stworzona. Komnat w skrzydle królowej. I władzy.

– Nie, o mnie się nie martw ojcze – dodała czule. – Martwmy się o Królestwo.

Wąska twarz opata stała się jeszcze dłuższa. Zabębnił sękatymi palcami po podłokietniku klęcznika.

– Czechy w potrzebie, królewno. Właśnie trwają obrady sądu ziemskiego i, jak słusznie przypuszczasz, panowie uradzili tę rzecz.

Nie chce wymówić na głos „obalenie króla” – zrozumiała i dostosowała się natychmiast.

– Zatem sprawy zabrnęły aż tak daleko! – jęknęła ze zgrozą. – Mój Boże…

Boże, a co ze mną? – pomyślała w panice. – Jako szwagierka króla i siostra królowej miałam jakiekolwiek prawa, co będzie teraz? A może zamkną mnie pod kluczem, jak zrobili to z macochą, gdy przybył do Pragi Karyntczyk? Muszę sprawić, że w przeciwieństwie do niej będę im potrzebna. Niezbędna.

– Tak, królewno – ponuro potwierdził opat. – Sprawy zabrnęły daleko.

– Czyje imię padło na obradach możnych? – zapytała cichutko.

– Kilka i pozwolisz, że ich nie wypowiem…

Jeszcze czego! – żachnęła się. – Chcę wiedzieć!

– Czy mówiono o rodzie mej kochanej matki? – spróbowała.

– Owszem, ale te głosy są w mniejszości – odrzekł zaskoczony Konrad.

– O mężu malutkiej siostrzyczki? Lubiano go za czasów ojca.

– Miłość panów wzrasta wraz z siłą.

– Ponoć dał jej dowód, zajmując księstwo opawskie? – wyszeptała to, co ją samą niepokoiło, odkąd dowiedziała się, że śląski szwagier najechał dobra księcia Opawy i podbił je bez trudu, a Małgorzata, jej najmłodsza siostra, też zaczęła paradować po Wrocławiu w czerwonej sukni.

– Wielu z nas patrzy na ten najazd nie jak na dowód siły, lecz raczej desperacji – odrzekł opat.

No i dobrze! – ucieszyła się w duchu. – Zatem póki co, młodszą mam z głowy, a nad końcem starszej właśnie radzimy.

– Zatem, proszę, powiedz, wielebny Konradzie, o kim poważnie myślą baronowie Czech?

– Och, królewno. Oni najchętniej myślą o sobie – westchnął opat i wzniósł oczy ku górze.

Czyżby któryś z nich posunął się do tego, że siebie samego widzi na tronie? – Ułożyła nowe pytanie i wstrzymała się. – Nie, tak źle, bo dam dowód, że to niemożliwe, a warto zawsze mieć otwarte drzwi – przemyślała i powiedziała inaczej:

– No tak, skoro pan z Lipy ma moc przywoływania i odwoływania królów, cóż się dziwić? Kto oprze się takiej sile? Iście czeskiej, rodzimej, naszej. Po tak wielkich władcach, jakimi byli Przemyślidzi, któż może sprostać oczekiwaniom Królestwa? – zawiesiła głos i zastanowiła się.

Czy już czas przywołać księżniczkę Libuszę i prostego oracza Premysla?

Myślała o tym dziesiątki razy, podczas bezsennych nocy w murach Świętego Jerzego. Owszem, miała wielki żal do Henryka z Lipy i nie zapomniała tego, że musiała przed nim klęczeć, ale w swej wspaniałomyślności mogłaby mu to wybaczyć, gdyby teraz on klęknął przed nią i jako pierwszy baron Czech błagał ją na kolanach o rękę. Tak, udzieliłaby mu swej łaski i zrobiła z niego oracza Premysla, i razem daliby krew i nasienie nowej dynastii.  Że ma żonę? Można odesłać do klasztoru. Przynajmniej dowiódł, że płodny, zresztą wystarczy spojrzeć na te bary, na lędźwie, by widzieć, że Henryk z Lipy jest mężczyzną na schwał, takim, jaki pojawia się w jej snach, w duszne letnie noce.

– Pan, o którym mówisz – odezwał się z namysłem opat – sprzyja królowej wdowie.

– Sprzyjał – uściśliła. – Póki ta cokolwiek znaczyła na dworze.

– Umknęło twej uwadze, królewno, iż żona twego ojca używa pieczęci z napisem „BIS REGINA”.

– To tylko tytuł – wzruszyła ramionami rozzłoszczona Eliška. – Nic nie znaczy. Podwójna królowa, podwójna wdowa. Pechowa.

– Pan z Lipy upiera się, by na dawnej królowej odbudować tron czeski. Uparcie strzeże interesów hradeckiej pani.

Eliška zagryzła wargi. A więc tak. Niepotrzebnie była skłonna wybaczyć Henrykowi z Lipy. Pospieszyła się ze swą łaską, zbyt pochopnie gotowała się uczynić z niego protoplastę nowej dynastii. Nie on jeden ma płodne lędźwie – zaklęła w duchu i przyjęła zrozpaczoną minę. Zaszlochała, a przyszło jej to bez trudu.

– Ojcze Konradzie… sam widzisz, w jakiej ja żyję niepewności i poniewierce. Gdyby mój świętej pamięci ojciec to widział… Bis regina, mój Boże! Ona ledwie cztery lata ode mnie starsza, nic więcej, a już dwa razy była koronowana, dwa razy zamężna, a czyż jej ród lepszy od mojego? Przeciwnie, to Václav pokonał Polaków, a nie oni Czechów. Czemuż ja muszę tak cierpieć…

– Królewno, wszystko się może zmienić, teraz, zaraz, ale musisz być gotowa na…

– Jestem! Jestem gotowa na wszystko! – odwróciła się ku niemu i gwałtownie złapała sękate palce opata.

– Na otwarte wystąpienie przeciw swej siostrze? – zapytał surowo.

– Tak.

– Na otwarte potępienie króla z Karyntii?

– Tak.

– Na wyjście za mąż?

– Tak!

Po stokroć! Mam siedemnaście lat, staruchu ze Zbrasławia, i dawno wiem, co robią kobiety z mężczyznami! Gdybyś wiedział, co mi się śni! Ho, ho! Pewnie żeś z takich rzeczy nikogo nie spowiadał! A myślisz, że po co paraduję w czerwonej sukni, co? Tak długo daję wam sygnały, że chcę za mąż, a wy jak ci ślepcy! Nic, tylko Anna albo Małgorzata. A ja? Mój czas już nastał, a ten głupek, mój szwagier, nawet posagu nie zabezpieczył, jakby z góry założył, że nie dla mnie zamążpójście. Kto? Mów, kto, i to szybko!

– Zatem, posłuchaj, królewska córo, i zachowaj w największym sekrecie, bo to, co ci za chwilę powierzę, jest tajemnicą mogącą przesądzić o losach tronu. Decyzją większości czeska korona powinna trafić do najbardziej wpływowego dziś rodu Rzeszy.

Eliška utkwiła wzrok w wargach opata, a te bezgłośnie wypowiedziały nazwę dynastii.

– Luksemburgowie.

Henryk VII nowy król Niemiec – pomyślała. – Wybrany w zeszłym roku, po zabójstwie jednookiego Albrechta Habsburga. Ach! Przecież ten dureń, Karyntczyk, mimo iż przysługiwał mu głos elektorski, nie pojechał na wybory, bo bał się, że mu tron czeski spod chudego tyłka wyciągną, gdy się ruszy z Pragi. Doskonale, doskonale – zaklaskała w duszy. – Luksemburgowie mu tego nie zapomną, a tym samym z całą siłą uderzą na mego szwagra i zmiotą go razem z niewdzięczną Anną. – Nagle zatrzymała tok myśli i dotarło do niej. –

Jezusie, to starzec! I w dodatku żonaty, jeśli nic się nie zmieniło, odkąd siedzę w klasztorze.

– Opacie? – zapytała nieśmiało i dziewiczo. – Ale…

– Syn Henryka, Jan – samymi ustami powiedział Konrad z Erfurtu.

– Ile ma lat? – wyszeptała.

– Chcesz wiedzieć? – zapytał Konrad i zabrzmiało to złowróżbnie.

Skinęła głową, czując, jak serce podchodzi jej do gardła.

Opat rozprostował pięć palców jednej dłoni i spojrzał jej w oczy.

– Potwierdzasz, że jesteś gotowa na wszystko? – surowo spytał opat.

Zakręciło jej się w głowie. Nie zadrżała tylko dlatego, że z całych sił trzymała się klęcznika.

Zakpili ze mnie – pomyślała z przerażeniem. – Chcą wydać za dziecko. – Oddychała szybko i po chwili dostrzegła, że opat wystawił jej determinację na próbę, bo powoli wyciągnął drugą dłoń. Zaczął rozprostowywać palce.

Siedem, osiem… – liczyła w duchu Eliška, wiedząc, że innej szansy nie będzie. Habsburgów nie chcą, choć tak bardzo podobał jej się kuzyn Fryderyk. – Dziewięć… dziesięć… – wszystko było lepsze niż pięć, od którego zaczął licytację. Serce zadrżało jej radośnie, gdy wrócił do pierwszej dłoni i pokazał pięć palców. – Piętnaście! To już prawie dorosły – jęknęła w duszy z tryumfem i w tej samej chwili opat zbrasławski schował dwa sękate paluchy, robiąc z jej narzeczonego dziecko. Trzynaście.

Po dojrzałych lędźwiach Henryka, które rozważała na początku tej rozmowy, wizja trzynastolatka wydała jej się smarkatą, ale błyskawicznie przypomniała sobie skurcz serca, który poczuła, gdy pokazał jej jedną dłoń.

– Nim dojdzie co do czego, młody kandydat będzie niemal mężczyzną – pocieszająco powiedział opat Konrad.

– Myślałam, że mówimy o błyskawicznych rozwiązaniach? – zdziwiła się niemiło. Jak to? Ma wrócić do benedyktynek i siedzieć tam z niczego nieświadomą Anną?

– Owszem, królewno, ale to syn – opat ściszył głos – króla niemieckiego. Dyplomacja wymaga czasu. Trzeba omówić wszystkie warunki, by nie powtórzyło się to, co zrobił Albrecht. Czy mam przekazać panom czeskim, że się zgadzasz?

– Tak, ojcze – opowiedziała, nie wahając się.

– Rozumiesz, królewno, że sytuacja wymaga od ciebie zachowania całkowitej tajemnicy? Gdyby wydało się, co zamierzamy, twój szwagier mógłby zachować się w sposób nieprzewidywalny.

– Rozumiem – skinęła głową Eliška i miała do opata jeszcze jedno, najważniejsze teraz dla siebie pytanie. – Powiedz szczerze, ojcze, czy taką propozycję, jak mnie dzisiaj, złożyłeś mojej macosze, hradeckiej pani?

– Nie, królewno. Bis regina nie ma życzenia po raz trzeci wychodzić za mąż – odpowiedział opat i dodał po chwili: – Teraz twoja kolej, Alzbeto Premyslowna…

– Moja – potwierdziła twardo.

– …poświęcić się dla Królestwa – dokończył opat zbrasławski.