JEMIOŁA
i Woran zaraz po Kupale ruszyli na południe. Droga do Hradca wiodła przez Wrocław i choć na Raduni i Ślęży już nie było sióstr, odkąd Dębina wyprowadziła stamtąd matecznik, gdy byli blisko świętych gór, Jemioła nagle, z całych sił, zapragnęła wejść na nie jeszcze raz. Woran próbował ją od tego odwieść, mówiąc, że Dębina kazała się spieszyć, ale przy jego słodkiej powolności, nim powiedział, ona już obrała ścieżynę wiodącą ku Raduni.

– Pospiesz się! – zawołała do brata wesoło. – Jeśli pójdziesz szybciej, niż mówisz, to nie stracimy czasu.

Tyle lat biegała tymi ścieżynami, że mogłaby zamknąć oczy, a i tak trafiłaby do dawnego matecznika. Po kilku długich skokach była przy polanie porośniętej kokoryczką o ostrych jak sztylety liściach.

– Poletko wilczego łyka! – krzyknęła. – Rośnie tu, gdzie zawsze było!

– A co – wolno odpowiedział dotrzymujący jej kroku Woran. – Myślałaś, że ucieknie? Przekwitł już, a owoce jeszcze nie dojrzały.

– Chodź, chodź, tyś mi pokazał najpiękniejszy ols świata, gdyśmy szli do Jaćwieży, a ja ci pokażę świetlistą dąbrowę. Gotów na zachwyt? – Zamknęła oczy i szła przed siebie, stopami wyczuwając dukt ścieżki.

– Jemioło – powiedział za jej plecami. – Otwórz oczy.

– Nie! Nie! Trafię do dawnego matecznika z zamkniętymi…

W tej samej chwili uderzyła głową o coś twardego. Rozwarła powieki. Stała przed nią wysoka, ubrana w skórzany pancerz dziewczyna z lekką włócznią w dłoni.

– Ostrzyca? – Jemioła nie była pewna, czy ją poznaje. Nigdy nie widziała jej uzbrojonej. Pancerz, nóż za pasem, oszczep.

– Jemioła? – wesoło odpowiedziała tamta. – Co za spotkanie!

– Co tu robisz? – ostro spytała.

– Raczej co ty tu robisz? – pytaniem odpowiedziała Ostrzyca. – To porzucony matecznik. Czyżby Dębina wysłała cię na przeszpiegi?

Dopiero teraz Jemioła zobaczyła, że ze świetlistej dąbrowy za plecami Ostrzycy wychodzą ludzie, mężczyźni i kilka kobiet, tak jak ona uzbrojeni i odziani w skórzane pancerze.

– Skądże – odpowiedziała, próbując ich przeliczyć. – Po prostu złapała mnie tęsknota za dawnym domem i postanowiliśmy wpaść tu z Woranem. Pamiętasz mojego brata?

– Kto by nie znał bohatera – szeroko uśmiechnęła się Ostrzyca. – Słynny Woran, który uwolnił Bezrękiego Starca.

– A ja cię nie znam – pogodnie odrzekł brat. – Nie widziałem cię w warownym jesionie.

– Ostrzyca była wtedy jedną z nas – ironicznie odpowiedziała za nią Jemioła. – Siedziała grzecznie w mateczniku, zamiast latać z oszczepem po lasach.

– Żałuję, ale nie latam. Biegam – odgryzła się.

– Czy mogłabyś odłożyć włócznię, gdy z nami rozmawiasz? – Jemioła wysiliła się na lekki ton i chciała przesunąć grot, ale w tej samej chwili Ostrzyca szybciej od niej skierowała go wprost w pierś Jemioły.

Poczuła ukłucie.

– Nie, nie mogłabym – odpowiedziała dziewczyna. – Weszliście na nasz teren i niestety, muszę was przetrzymać w chacie przez pewien czas.

– Daj spokój, nie wygłupiaj się – spróbowała zbagatelizować Jemioła.

– Ja nie żartuję.

– Ostrzyco, twarda z ciebie dziewczyna, wybrałaś inne życie niż my, ale to nie powód, byśmy sobie stały na drodze.

– To ty stanęłaś na mojej – hardo odrzekła tamta. – Idziemy.

Dwunastu ludzi z oszczepami otoczyło ich ścisłym kordonem i pod grotami szli na górę. Jemioła myślała intensywnie. Co tu się dzieje? Dlaczego Ostrzyca ich zatrzymała? Czyżby niechcący wleźli na jakieś polowanie, którego celu nie powinni widzieć?

Oddychała równo, by nie okazać strachu, zresztą nie bała się, czuła się tylko dziwnie. Nigdy wcześniej wojownicy Trzygłowa nie zaatakowali zielonych kobiet. Gdyby to byli raubritterzy, albo giermkowie czy rycerze, wiedziałaby, że z chwilą gdy zmrok zapadnie, uciekną im. Ale z Ostrzycą i jej ludźmi to mogło się nie udać. Dotarli do położonej na zboczu tuż przed szczytem Raduni chaty. Kiedyś mieszkała tu Dębina i siostry. Dzisiaj zamieniła się w warowne domiszcze. Częstokół najeżony zaostrzonymi palami, budki wartownicze w koronach drzew. Siatki przygotowane do zrzucenia na nieproszonych gości. Na ruszcie wielkiego ogniska przed chatą trzej mężczyźni okręcali łanię.

Upolowali łanię? – ze zgrozą przeszło jej przez głowę. – Teraz, gdy każda samica ma cielęta do wykarmienia?

Zobaczyła je po chwili. Dwa cętkowane jelonki leżały z boku, jeszcze nie oskórowane. Zagryzła wargi z całych sił.

Las kocha swoje dzieci – pomyślała. – One kochają las.

Ostrzyca zatrzymała się przed chatą i spytała:

– Przyjrzeliście się dobrze? Wartownie, budki strażnicze, sieci. Zauważyliście wszystko?

– Tak – burknęła Jemioła.

– Zatem na razie nie każę was pętać. Już wiecie, że z ojcowizny nie ma ucieczki.

– Ojcowizny? – skrzywiła się.

– No tak, wiem, że córuchna już tęskni do matecznika – zaśmiała się Ostrzyca. – Ale trudno, wlazłaś wraz z bratem w ojcowiznę. Siadajcie. Woda, miód?

– Woda, jeśli mogę prosić – powiedział Woran.

Jemioła przytaknęła. Ostrzyca podała dzban z wodą Woranowi, a on oddał go Jemiole, po pierwszeństwie.

– Zapraszam do ognia – dziewczyna szerokim gestem wskazała na ustawione wokół rusztu pnie zasłane baranicami.

– Nie chcę siedzieć przy skwierczącej łani – twardo odpowiedziała Jemioła, podając wodę bratu.

– Ach tak, tak! – w głosie Ostrzycy znów zabrzmiało szyderstwo. – Nie patrzeć, nie widzieć, pewnie jej życie samo wróci. Wróci, ale w moim brzuchu. – To mówiąc, usiadła okrakiem na zwalonym pieńku, ale tyłem do rusztu. – Jemioło, przejrzyj na oczy. Dokąd zaprowadziły was bajki Dębiny? Donikąd. Wojna się zaczęła.

– Jaka wojna? – spytała z obawą.

– Nie słyszałaś o rzezi w Rokitnicy? – oczy Ostrzycy zalśniły. – Żelaźni bracia najpierw wycięli Gdańsk do gołej ziemi, a potem wzięli się za naszych. Spalili wioskę, ludzi zabili, dzieci wzięli na sznur, wszystko tak, jak przepowiedzieli Starcy.

– To straszne – powiedział wolno jej brat. – Słyszałem od ludzi, ale mówiono, że nikt nie przeżył, więc dzieci nie ukradli.

– Ludzie gówno wiedzą – splunęła ze złością. – Ja tam byłam. Na groby przyszłam i widziałam wszystko. W czas wojny trzeba zawiesić na kołku sukienki pokoju, uzbroić się i walczyć.

Mówi jak Starcy – Jemioła pamiętała każdą z ich przepowiedni. Raz na kilka lat ludzie Dębiny i wojownicy Trzygłowa spotykali się na wspólnych obrzędach. Ostatnie kończyły się tak samo: przepowiednią wielkiej wojny. Tyle że Dębina nie wierzyła Starcom, tak zresztą jak Jaćwież. Kilka lat temu Woran zaprowadził Jemiołę do Matki Pszczół i ta wyraźnie powiedziała: wszyscy ludzie Starej Krwi powinni zjednoczyć siły przeciw żelaznym braciom. Nie przeciw wszystkim, którzy się ochrzcili, ale przeciw rycerzom Umarłego.

– Oni pragną morza i rzek. Płynącej wody. Przyjdą przeciw Królestwu, nie przeciw Starej Krwi, więc w dniu próby zjednoczcie swe siły z ludem. Gdy nastanie czas pożogi, stańcie ramię w ramię z całym ludem swej ziemi – Jemioła wyrecytowała z pamięci.

– Co ty gadasz? – obruszyła się Ostrzyca. – Odurzyło cię?

– To słowa Jaćwieży – powiedziała Jemioła. – Tak nam powiedziała.

– Stara Matka Pszczół zbyt długo wdycha trujące opary – odezwał się męski głos za ich plecami. – Czas odstawić ją od żarzącego się cycka.

Jemioła odwróciła się gwałtownie, a Ostrzyca zerwała na równe nogi i stanęła przed mężczyzną na baczność.

– Półtoraoki – powiedział Woran, nie uśmiechając się.

– Witaj, bohaterze – uśmiechnął się mężczyzna i podszedł do nich.

– To Jemioła, siostra Worana – przedstawiła ją. – Jemioło, masz zaszczyt poznać naszego wodza, Jarogniewa.

Wątpliwy zaszczyt – pomyślała, patrząc w jego dziwaczne oczy. W lot pojęła przydomek.

– Chciałem cię poznać i już dawno prosiłem mą bratanicę, by przy najbliższej okazji mi cię przedstawiła. I proszę, oto stało się. Jesteś słynna, Jemioło, tak jak i twój brat. No, może nie aż tak bardzo, bo wiele zrobiłaś, by twe dzieło zostało sekretem. Ale powiedzmy, dowiedziałem się o krwawej wróżdzie na Zarembach. Gratuluję.

– Dziękuję – odburknęła.

– Dlaczego nie zabiłaś wszystkich? – spytał, kładąc jej rękę na ramieniu.

Poczuła gorąco i nagle usłyszała myśl Worana: Patrz tylko w zielone oko. Zdawało jej się, czy nie, zrobiła to.

– Zabijałam tylko winnych śmierci króla – odrzekła.

– Szlachetne – odpowiedział i przekręcił głowę tak, by musiała patrzeć i w lewe, dwubarwne oko. Odwróciła wzrok.

– Mówi się jednak, że zabijałaś tylko czarne smoki, oszczędzając białe – wciąż trzymał ją za ramię i żelaznym uściskiem próbował okręcić Jemiołę, by patrzyła na niego.

– Bujdy – odpowiedziała z wysiłkiem.

– Spójrz mi w oczy – zażądał.

– To mnie puść! – krzyknęła. – Nie nawykłam do gwałtu.

Zdjął rękę z jej ramienia od razu. Uniosła głowę i choć starała się skupić wyłącznie na zielonym oku, on tak się okręcił, że przez jedno mgnienie spojrzała w ciemną połówkę. Otchłań – pomyślała i poczuła, że traci wolę. Jej myśli poszybowały do czarnych smoków wykłutych na plecach Zarembów, których zabijała, i na jedną krótką jak błyskawica chwilę dotknęły pokrytej łuskami twarzy Michała Zaremby.

Spójrz na mnie natychmiast – pomyślał do niej Woran i usłuchała. Wpiła wzrok w twarz brata.

Wrócił jej rozum. Odpowiedziała Jarogniewowi:

– Czarne smoki to znak, który mieli wykłuty na ciele niektórzy z Zarembów. Ci, co zamiast Królestwu służyli wyłącznie swym rodowcom. Stąd nazwa.

– Ach, rozumiem – udał, że jej wierzy Półtoraoki. – Wykazałaś się wielką odwagą. Byłbym rad, gdybyś przyjęła moje zaproszenie.

– Dokąd? – spytała.

– Do nas. Wojowników Trzygłowa. Nie możesz powiedzieć jak twój brat, że masz łagodną krew, prawda? Któż by uwierzył zabójczyni czarnych smoków.

– Przestań z tymi smokami, to mi pochlebia – zmieniła taktykę. – To niestety byli zwykli mężczyźni, Zarembowie.

– Skromna i waleczna – pochwalił ją. – Tak wyobrażam sobie swoje bratanice.

– I wierna – dorzuciła z uśmiechem. – Gdybyś jak ja pracował latami w domu panien nierządnych, też pokochałbyś wierność ponad życie. Nie zostawię Dębiny i sióstr na rzecz Starców, wodzów i braci. Możemy już iść?

– Nie – odpowiedział twardo. – Skoro odmawiacie, to znaczy, że możecie nas zdradzić. Musicie zostać z nami, póki nie przejdziemy na zimowe leże.

Pół roku? – jęknęła w duchu Jemioła, a na głos powiedziała:

– Pozwól dać znać matce. Będzie nas szukała.

– Trudno, skoro nie umiała dziecinek upilnować? – mrugnął do niej, aż przeszły ją dreszcze.

A potem zbliżył się do jej ucha i szepnął:

– Popracuję nad tobą, bo mi się podobasz. Lubię odważne dziewczyny rozbierać z zielonych kiecek. Zobaczysz, jak pięknie ci będzie w pancerzu ze skóry.

– Nie tkniesz jej – odezwał się Woran. – Starcy przysięgli mi dozgonną wdzięczność i właśnie żądam, byś ją okazał.

Półtoraoki odwrócił się do Worana z wściekłością, ale zatrzymał w miejscu, jakby przytrzymały go niewidzialne sidła.

– Siły łagodnej krwi nie warto lekceważyć – powiedział i jej brat  uśmiechnął się pogodnie.