Czy autor musi wiedzieć, dla kogo pisze? Powinien, ale jaką ma pewność? Nawet profesor medycyny piszący o wieloodłamowych otwartych złamaniach podudzia, nie ma pewności, czy do artykułu nie dorwie się jakiś laik (przyznaję, lubię poczytać). Zatem, wyobrażamy sobie Czytelników na swój kształt i podobieństwo, a potem niespodzianki. Czasami niezwykłe. Tutaj właśnie chcę podziękować tym wszystkim Czytelnikom, którzy wysyłają mi sygnały, dają znać co czują, piszą jak te książki dla nich żyją. To jeden z ważnych rozdziałów „prywatnego życia książek”.
Mam szczęście do ludzi. Przyjaciół, znajomych, obcych.
Zdarza mi się spotkać na swej drodze niezwykłe postaci, które użyczają mi swej wiedzy z najprzeróżniejszych dziedzin.
O Agnieszce Budzińskiej – Bennett już pisałam przy „Grze w kości” – ta kobieta to skarb.
Gdy pisałam Einara broniła doktoratu pod tytułem (uwaga!)  Subtilitas w motecie ars antiqua. Tekst – kontekst – intertekst. Co więcej, obroniła! Teraz jest pracownikiem naukowym Schola Cantorum Basilienis (ds. muzyki akwitańskiej XI-XIII wieku) i oczywiście nadal pracuje z Ensamble Peregrina. Z powodu tego doktoratu Einar nie śpiewa i śpi na liturgii (brakowało mi szczegółów, a Agnieszka była zajęta!), ale na złe to nikomu nie wyszło.
O Ewie Dybczyński muszę powiedzieć koniecznie. Ewa jest wiolonczelistką, a poza grą zajmuje się rekonstrukcją historii. Mieszka w Niemczech, w Reutlingen koło Stuttgartu. To dzięki jej wiedzy Halderd gra na lirze, a nie na harfie! Ewa też pomagała mi w uwiarygodnieniu strun, ram i kołków instrumentu Pani Ynge.
Kasia jest konserwatorem archeologicznych artefaktów. Mieszka w Irlandii. spotkałyśmy się wyłącznie wirtualnie, gdy Kasia napisała do mnie po lekturze Sigrun i Halderd. Zawdzięczam jej zdjęcia i opisy zabawek, jakimi bawiły się dzieci w czasach i miejscach, w których dzieje się akcja Północnej Drogi. Na razie wykorzystałam tylko łódkę Einara, ale nic nie zginie. Ostatnia cześć cyklu czeka.
Remigiusz Ciesielski, wykładowca i dziekan kulturoznawstwa UAM w Poznaniu, mediewista, należy także do grona tych osób, do których mogę zadzwonić i upewnić się w poszczególnych kwestiach. Nawet, jeśli na końcu pozostaje sakramentalne „prawdopodobnie, być może, tak mogło być” lub chociaż „nie, to z pewnością niemożliwe”. Przy okresie, którym zajmuję się w Północnej drodze, z tą drugą odpowiedzią muszę się godzić najczęściej, co nie jest specjalnym przekleństwem, bo przynajmniej umożliwia płynne przemieszczanie się w ramach „od do”.
I jeszcze wielkie, zbiorowe i wcale nie konwencjonalne podziękowania dla całego Zespołu Zysk i S-ka, bo praca z nimi to dla mnie wciąż pozbawiona rutyny przyjemność.