saga_sigrun– Kiedy ruszacie?
– Najdalej za trzy dni.
– To mamy dla siebie trzy noce?
– Dwie, Sigrun.
– Trzy. Bo tę też liczę. Jeszcze się nie skończyła. Chodź, chcę się tobą nacieszyć, musi mi starczyć na długie dni…
Choć serce miałam ściśnięte lękiem, moje ciało działało według sobie tylko znanej reguły, a ciało Regina było gotowe zawsze, więc już po chwili kochaliśmy się. Cień odbytej rozmowy zawisł gdzieś nad nami odgradzając jego i mnie od całego świata. Byliśmy tak bardzo sami, tylko ja i on, a nasze ciała stały się światami, które zapragnęliśmy poznać i sobie ofiarować. Odgarniał z mojej twarzy trawy włosów, by znaleźć pagórek brody. Wspinał się na niego ustami. Zębami chwytał płatki uszu, zraszał je językiem. Szyję, jak konar drzewa oplatał palcami, jakby chciał się go uchwycić i podciągnąć. Przemierzał puste plecy wolno i z uwagą, niczym tropiciel szukający śladów. Zatrzymał się na brzuchu, stamtąd obserwował piersi, ich rozchyloną na boki nierówność. Gdy po ich szczytach przebiegał, spadł pierwszy deszcz. Ciepły. Po deszczu ja ruszyłam na łowy. Doliny pach zdawały się parować. Prosta grań żeber. Niska łąka brzucha. Cienistość lasu tuż poniżej niego. Ominęłam na chwilę cel swojej wędrówki. Poszłam bokiem. Szlakiem ud, kolan, łydek znaczonych linią wilgotnego palca. Drżała ciepła ziemia, którą przemierzałam. A drżenie przenosiło się między ciałami, dochodziliśmy kresu. Kołysanie łąk, lasów, dolin i pagórków. Ulewa.
Dużo później pomyślałam, że skoro oboje tak kochamy, skoro to, co czujemy, jest właśnie całym światem, to dlaczego pozwalamy temu drugiemu, innemu światu nad sobą zapanować? Po co płynie? Po co będzie walczył, przywoził więcej srebra, broni i niewolników? Czyż nie wystarczy nam to, co mamy? Mnie by wystarczyło. Nie potrzebuję więcej. Ale Regin jest jarlem i tę swoją pozycję musi wciąż potwierdzać. Musi utrzymywać drużynę, stanice, wartownie, łodzie. Tak, tak, wiem. Znam to wszystko jeszcze z domu ojca. Ale tam przyjmowałam to jako naturalny bieg rzeczy. Bałam się o Apalvaldra, ale nie kochałam ojca tak, jak kocham Regina. Każdą tkanką ciała, każdym oddechem i myślą. A jeśli Regin zginie? Co wówczas? Nie mamy dzieci. Kim będę? Wrócę do domu ojca? A komu przekażę Namsen? Regin nie ma braci. Gdy byłam mała, bawiłam się żuczkiem na łące. Splatałam łodyżkę trawy w kółko i żuczek chodził po niej dookoła, dookoła. Nie umiał zejść. Bał się zeskoczyć. W końcu, gdy nazbyt się zakręcił, spadał na ziemię i po chwili, gdy leżał bezbronny i oszołomiony, przewracał się i uciekał. Byle dalej od moich rąk i morderczego kółeczka ze źdźbła trawy. Ale ja nie mogę zeskoczyć, bo to by oznaczało, że muszę opuścić Regina. A on jest jedyną pewną rzeczą w moim życiu. Być z nim. Przy nim. Więc jedyne, co mogę, to kochać go i chodzić po swoim kole, czekając, aż wróci. Mogę jeszcze składać ofiary bogom i zaopatrzyć go na drogę w runy ochronne. I wyszyć mu nową koszulę. Wzięłam się więc do pracy. Zostały mi dwa dni.

W grodzie wrzało. Kobiety kompletowały ubrania swym mężom, a ci przeglądali i czyścili broń. Łodzie, jak się okazało, były już od jakiegoś czasu przygotowane. Uliczkami rozchodziła się woń rybiego tłuszczu, jakim smarowane są skórzane okrycie żeglarzy. Śmierdziało. Ale Orm jeszcze bardziej ożywiony niż zwykle, śmiał się, że pachnie wyprawą. Jego Fridgerd przemykała tu i tam, smutna, chmurna, nic dziwnego, teraz nie widywała Orma prawie wcale. Wychodził od Regina późną nocą, gdy wślizgiwałam się tam ja. Ale za to zostawałam do rana. Ostatnia noc była najkrótsza. Oboje byliśmy bardzo zmęczeni całodzienną bieganiną i ciągłym brakiem snu, ale gdy dotknęliśmy się, gdy zajaśniała nagość, znużenie ustąpiło. Pragnęliśmy się tak gwałtownie, że z połączonych ciał spłynął pot niczym miód z plastra. Krzyczałam. Tak. Chyba krzyczałam w głąb łoża, krztusząc się sierścią z futra, w które wbiłam twarz. Szybkość, z którą Regin wciskał się we mnie, dochodziła do granicy obłędu. Jak słodki może być ból. Byłam pewna, że uszło z nas życie. I ucieszyłam się, że w taki sposób. Długo dochodziliśmy do siebie. Chciałam z nim pomówić, ale nim zdążyłam wyrzec słowo, zapadłam w sen. Gdy się zbudziłam, Regin się ubierał. Byłam nieprzytomna, nie miałam pojęcia, jaka jest pora dnia. Pozbawiona myśli zapatrzyłam się, jak sznuruje spodnie.
– Prawie zaspałem, Sigrun. Ludzie są już gotowi. Nie. Nie odprowadzaj mnie, nie chcę patrzeć, jak płaczesz. We wszystkim zawierz Bodvarowi i Thorze, ale miej oczy i uszy otwarte, słuchaj też swego rozumu. Pilnuj ładu w Namsen. Uspokajaj ludzi. Wrócę, jak zaczną opadać liście. I o to składaj ofiary bogom.
Dotknął mnie pocałunkiem pospiesznym, prawie nieobecnym. I wyszedł. Po prostu wyszedł. Nie zdążyłam mu powiedzieć tych wszystkich rzeczy, które układały mi się w głowie od chwili, gdy powiedział, że wyruszą. O miłości, o zaufaniu, zatraceniu, tęsknocie, oddaniu, szczęściu. Nic. Po prostu kochaliśmy się, zasnęliśmy, on zaspał i pospiesznie wyszedł.