trzy młode pieśniGudrun

Zbudziłam się w środku nocy. W pierwszej chwili myślałam, że przebiegła po mnie mysz. Ugryzła mnie? Na dłoni wciąż czuję jej ślad. Pazurki albo zęby. Otrząsam się ze wstrętem.
– Hara? Hara? Gdzie jesteś? Myszy biegają po Gudrun, a ty śpisz?
Nie odpowiada mi. Nie wstając z łóżka, pochylam się, szukam ręką suki. Jest. Ciepłe, gęste futro. Tarmoszę ją za ucho.
– Hara, niedobra psica, zła dziewczynka…
Dopiero po chwili dociera do mnie, że coś jest nie tak. Hara się nie rusza. Robi mi się gorąco. Wyskakuję z łóżka.
– Hara? Hara? Światło! Dana, Mula, światło! Lampę dać! Szybko, szybko!
Służki przybiegają po chwili, nieprzytomne. Zanim skrzesały ogień, miałam już pewność. Z Hary odeszło życie. Siedzę przy jej ciele. Gładzę gęste futro. Wciąż jest ciepła. Otwarte ślepia zaszły mgłą. Nie żyje od kilku chwil, a ja już za nią tęsknię. Beczę, mocząc martwą sierść.
– Hara, Hara, Hara…
Nigdy nie miała szczeniąt. Ten jeden raz, gdy połączyła się z Wilkiem ojca, kiedy mogła je mieć, ja, bojąc się piętna złamanego zakazu, spędziłam jej płód. W głowie krążą mi najgłupsze wyrzuty. Że mogłam ukryć ją przed ojcem i pozwolić urodzić szczenięta. Że miałabym teraz jej dzieci, nie byłabym sama. Hara. Całe moje życie była ze mną. Dostałam ją, gdy uczyłam się chodzić. I co teraz? Zakończył się ród słynnych psów z Namsen. Wilk poszedł z moim ojcem na stos. Hara umarła. Szczeniąt nie było.
„Kobieta wdowieje po wielokroć w ciągu jednego życia – mówiła Hela, patrząc na Sigrun, gdy matka była w żałobie po śmierci Regina. – Żegna swą matkę, potem ojca. Siostry, co umierają w połogach. Żegna dzieci zmarłe w dzieciństwie, poronione płody, służki, z którymi zżyje się jak z rodziną, przyjaciółki umierające zawsze za wcześnie. Żegna pierwszego, drugiego i trzeciego męża, żegna synów, co nie wracają z wojny. Synów swych sióstr i braci i synów ich synów. Kobieta wdowieje, wdowieje i wdowieje. Bo, nie wiedzieć dlaczego, sama żyje długo”.
Czy mnie też to czeka? Przecież kiedyś pragnęłam umrzeć na młodość. Pragnęłam zasiąść na stosie we wszystkich swych klejnotach, z rozpuszczonymi włosami, w najpiękniejszej sukni. A dzisiaj płaczę po suce. Gudrun, ogarnij się! Nawet najszczęśliwsze psy żyją zawsze krócej niż ludzie! Jest biały dzień. Biorę wdech, wycieram nos. Zastygam i po raz drugi do gardła podchodzi mi fala ciepła. Znak Frei na lewym wskazującym jest na wpół czerwony. Piecze mnie opuszek palca. Mysz, która mnie obudziła? To nie była mysz. Nie udrapnęła mnie ani nie ugryzła. To ten znak pulsuje i piecze podobnie jak w dniu, w którym Złotooka mnie naznaczyła. Niech to szlag! Suka opiekunka zdechła, a Freya daje mi sygnał, że o mnie pamięta. To jeszcze nie dziewięć lat, to jeszcze nie czas.
Każę Bodvarowi znaleźć miejsce dla niej między kopcami przodków, za Namsen. Zarządca się krzywi:
– Dla psa?
– Nie, dla suki – odpowiadam wyniośle. – Ale psy też tu leżą spopielone przy bokach swych panów.
Zacina usta, pociera suchy, sterczący zarost na brodzie, której nie nosi. Idzie wydać rozkazy. Ja, na złość Bodvarowi, zakładam na martwą szyję Hary swój srebrny naszyjnik.
Sigrun się smuci:
– To była piękna suka. Szkoda, że nie mogła mieć szczeniąt.
Po chwili wypogadza się.
– Pamiętasz? W Vira jest hodowca psów mego ojca. Takie rude, wielkie psy. Bardzo wierne i urodziwe. Bjorn miał kiedyś jednego. Może poślemy po szczenięta dla ciebie?
– Może – odpowiadam wymijająco. – Może później.
Patrzę na wilgotną ziemię, która łagodnym wzgórkiem znaczy sylwetkę Hary. Lubiła tarzać się we wrzosach. Przyniosę i posadzę. Nie do zniesienia jest ta ciemna plama świeżo wykopanej gleby.
Jadę do Urd. Znak Frei na moim palcu niepokojąco czerwieni się od krwi, którą podbiegł. Wieszczka się krzywi, oglądając mi dłoń.
– Piękna Pani podrapała cię.
– Myślisz, że to jakiś znak? – pytam starej.
Poprawia się na swym wysokim krześle. Naszyjnik stuka o naszyjnik, każdy jej ruch to osobna, hałaśliwa melodia.
– Znak? – przedrzeźnia mnie. – Znak to ona ci wypaliła, jak wykupiłaś brata. Teraz pewnie daje ci przypomnienie, że czas leci.
– Mogę usiąść?
– Od kiedy to jarlówna pyta o pozwolenie?
– Czy mogę usiąść tu, gdzie siadają kobiety, jak rzucasz kości?
– Chcesz mnie mordować? – Robi tę zabawną minę. – Chcesz zmuszać starą, biedną Urd, by męczyła się, szukając odpowiedzi na twoje pytania?
– Tak, właśnie tego chcę. Ale obiecuję nie pytać o królów, wojny i wszystkie te sprawy, których nie znosisz. Nie będziesz musiała sięgać po odwar z czerwonego grzyba, by mi odpowiedzieć.
– Ty szelmo! – śmieje się sucho. – Skąd wiesz, co popijam przed wieszczbą?
– Jak nie widzisz, pociągam z twojego kielicha! – łżę, łasząc się do niej.
– Akurat! Jakbyś raz sobie chlapnęła miodu z czerwonego kapelusza, to już byś Urd nie potrzebowała! Sama byś wszystko wiedziała, paskudna dziewczyno!
– Teraz to ty mnie podpuszczasz, szanowna Urd. Każde dziecko wie, że nie wystarczy sięgnąć po moc roślin. Trzeba mieć jeszcze dar wieszczenia. A ja go nie mam, proszę pani!
– Masz za to inne, z których nie korzystasz. Marnujesz się, Gudrun z Namsen. Mogłabyś wyjść za tego jarlowskiego synalka, zasiąść na wysokim krześle w Lade, przyspieszyć staremu Hakonowi chwilę, w której opuści ten nudny świat, i zająć się rządzeniem całym Trondelagiem! Małym różowym paluszkiem pokazywałabyś mężusiowi, co ma robić, a on by skamlał ze szczęścia, że spełnia twoje rozkazy…
Robi usta w serduszko, tak samo jak Sigrun, gdy odmawiałyśmy małżeństwa. Wchodzi Gera, niosąc dzban wody słodzonej miodem. Widzi minę Urd i parska śmiechem.
– Musisz częściej nas odwiedzać, Gudrun. Pani Urd tylko przy tobie taka wesoła!
– Nieprawda! Nie znoszę jarlówny! Wolę Szczurę. – Mała wieszczka dąsa się. – Szczura potrafi rozmasować mi ból z pleców, a żadna z was nawet nie zapyta, czy mogłaby mi jakoś usłużyć.
Wącham zawartość dzbana.
– Lipa? Mięta? Co jeszcze? – pytam Gery.
– Muchomory. – Wystawia mi język. Na jego czubku ma kropkę.
– Pokaż, pokaż jeszcze raz! – proszę. – Co to takiego?
– Bezeceństwa! – chichocze Urd. – Gera dała sobie nakłuć język, bo miała takiego kochanka, co lubił go oglądać. To był żeglarz, który…
– Żeglarz? Nie powiesz, że twój żeglarz… – przerywam jej celowo.
– Nie. Ty dobrze wiesz, kim był mój. Zresztą, ja się kochankami nie dzielę z nikim. Przynajmniej nie wtedy, kiedy ja ich używam.
– Opowiedz, Gero, o swoim żeglarzu – proszę.
Gera przysiada się do nas. Zagarnia ciemne loki na plecy.
– Mówił, że opłynął świat. Opowiadał o krajach jeszcze dziwniejszych niż wizje po lulku…
– Bo po lulku – przerywa jej Urd – zobaczysz świat, którego się spodziewasz. Świat, który mieszka w twej głowie, nawet jeśli nie wygląda z niej w zwykłym życiu.
– Tak jest – kiwa dłonią Gera. – Opowiadał o gorących piaskach, pustkowiach, o owocach wielkich jak ludzkie głowy, o zwierzętach, których nazw nawet nie znał.
– Trochę mógł zmyślać – ocenia Urd. – Ale nie wszystko. O krainach wiecznego słońca opowiadali i inni.
– I tam – ciągnie Gera – ponoć były domy dla podróżnych, zwane domami rozkoszy. Najpiękniejsze kobiety w zwiewnych szatach służyły tam mężczyznom, oddając im się na tysiące najwymyślniejszych sposobów. Niektóre z nich miały wytatuowane języki i to podniecało tego mojego najbardziej.
– Więc nasza słodka Gera – wtrąca się Urd – dała sobie nakłuć i zabarwić język. Dla kochanka.
– Ale tylko tę jedną kropkę – krzywi się Gera. – Bo koszmarnie bolało. Jakbym wiedziała, że to aż tak bolesne, to w życiu bym nie wyciągnęła języka do kłucia. A ten mój się śmiał, mówił, że tamte dziewczyny miały na językach wytatuowane kwiaty, owoce i coś tam jeszcze.
– Tak – wzrusza ramionami Urd – pewnie kutasy wielkie jak rosomaki…
– Czekajcie, bo czegoś nie rozumiem – przerywam im. – Dom rozkoszy dla kogo? Dla kobiet czy dla mężczyzn?
– Biedna, naiwna jarlówna – prycha Urd. – Dom rozkoszy to słodka nazwa zepsutego jabłka. Kobiety, te zwiewne i w szatach, i w malowanych językach, za opłatą świadczyły miłość mężczyznom.
– Niewolnice?
Urd przewraca oczami.
– Wszystko ci trzeba tłumaczyć! Gdzieś ty się wychowała? A, no tak. W jarlowskim domu! Niewolnice, wielka panno, dają dupy swemu panu za darmo. Za tę niezwykłą łaskę, że trzyma je pod swym dachem i raczy na nie spojrzeć. A kobiety w domu rozkoszy zarabiały na życie, kupcząc swymi szparkami, tyłkami, językami i całą tą resztą. Spełniając najbardziej wyuzdane zachcianki mężczyzn, zaspokajając ich wymyślne pragnienia.
– E tam. – Teraz to ja jestem rozczarowana. – A nie można na odwrót? Dom rozkoszy dla kobiet?
Gera parska śmiechem, a Urd po raz pierwszy jest zaskoczona.
– No na to nie wpadłam! – Sapie i kręci głową. – Stara jestem i otępiała. Ach, ależ to byłby słodki pomysł! Uzbierałybyśmy trochę srebra i kupiły sobie rozkosz bez granic! Ja zamawiam jakiegoś wysokiego, długowłosego, o plecach szerokich i ramionach z mięśniami jak poskręcane liny…
– …a ja poproszę jakieś zwierzę – śmieje się Gera – jakiegoś dzikiego podjazdka, chłopca o pośladkach twardych jak jabłka. Albo lepiej dwóch naraz! Chłopca nieśmiałego, niezręcznego, z pierwszym meszkiem między nogami i mężczyznę zarośniętego ciemnym włosem na piersiach…
– Fe! – krzywię się. – To może od razu trolla?
Stukają się łokciami i śmieją obie.
– Jarlówna jeszcze nie wie, co dobre! Gera, opanuj się, moja droga! Mamy do czynienia z dziewicą!
– Dziewicą? Wieszczka raczy chrzanić! Przecież to Gudrun wymyśliła dom rozkoszy dla kobiet! A jakby policzyć wszystkie ziarna westchnień, które ode mnie dostała, to wyszłaby spora garść!
– Ach to tak? – bierze się pod boki Urd. – Oszukujesz starą? Gadu-gadu o dziewictwie, a ty rozpustę uprawiasz?
– Ja? W życiu! Ja tylko badam właściwości tych ziaren. Sprawdzam, które lepsze, zielone czy suszone.
Robię minę niewinną i słodką. Otwieram oczy wdzięcznie i szczerze jak dziecko. Mrugam. Przekładam warkocz. Składam dłonie na kolanach.
Urd i Gera się śmieją. Stara wręcz piszczy z uciechy. By ją rozbawić jeszcze bardziej, rozsuwam kolana i nie zmieniając dziecinnego wyrazu twarzy, oblizuję usta.
Urd podskakuje na swym wysokim krześle z radości.
– Och ty, szelmo jarlowska! – sapie. –Już ja ci pokażę! Ja ci dam!
Oskarżycielsko wyciąga ku mnie palec i grozi mi z miną nadzwyczaj surową. W tej samej chwili poważnieję. Urd zapomniała się w zabawie i po raz pierwszy, odkąd ją znam, pokazała dłonie. Białe, opuchnięte, jakby ulepione z surowego ciasta. Ma pozbawione paznokci palce. Na każdym z nich …