etka_okladka1

28 maja, wtorek

Odkąd zaczęłam pracować, to właściwie każdego dnia piszę: „oj dzisiaj to się dużo działo!”, bo to prawda, każdy dzień przynosi coś zupełnie nowego, a jedno ważniejsze od drugiego.

A dzisiaj rzeczywiście miało miejsce coś istotnego. Około południa zadzwoniła Pani Dora Fuchs (od rana wyszła z Prezesem na spotkanie do Zarządu Getta) i kazała mi szybko napisać pismo. Przez telefon w skrócie podała o co chodzi, kazała to dobrze sformułować i przynieść do biura Zarządu Getta na Bałucki Rynek. Pismo miało wykazać niezbędność zakupu aparatu rentgenowskiego na potrzeby szpitala w getcie. Wciąż niezbyt dobrze znam Łódź, nie nauczyłam się poruszać nawet po getcie, ale Mary wytłumaczyła mi jak trafić od strony ulicy Dworskiej, zresztą przy wejściu na Bałucki Rynek jest strażnik, musiałam mu pokazać przepustkę, by w ogóle wejść na teren, a on już wskazał mi budynek do którego mam się skierować. W sekretariacie aż mnie zmroziło, bo przy małym stoliku siedzieli dwaj gestapowcy, ale powiedziałam sekretarce z czym przyszłam i zaprowadziła mnie do gabinetu. A tam przy okrągłym stole siedział Prezes Rumkowski, Dora Fuchs i jakiś mężczyzna w garniturze. Pani Dora przedstawiła mnie mężczyźnie, a on wstał, uścisnął mi rękę i powiedział: „Miło mi panno Daum, jestem Hans Biebow”. Nogi się pode mną ugięły, a byłam tak zaskoczona, że pewnie się nie zdążyłam zaczerwienić. W ten sposób poznałam szefa Zarządu Getta. Niedługo po tym, jak wróciłam do biura, podjechała dorożka i  Prezes wbiegł wzburzony do sekretariatu i kazał się łączyć z szefem policji. Był tak zdenerwowany, że jak skończył rozmowę głośno wyzywał. Chodziło o to, że policja stłumiła manifestację w getcie. „To ja dla nich żyły sobie wypruwam, a im się manifestować zachciewa! Może mi jeszcze związki zawodowe założą! Jeszcze jeden taki wybryk, a Niemcy wystrzelają wszystkich jak kaczki!” I dalej w takim duchu. Potem Prezes wsiadł do swojej dorożki i pojechał gdzieś, wrócił dopiero późnym popołudniem i zamknął się z panią Pływacką, która czekała na niego od jakiegoś czasu. Wczoraj Mary powiedziała mi, żebym uważała na tę Reginę Pływacką, że to jakaś dziwna osoba. Ma przepustkę, więc swobodnie porusza się między gettem a Łodzią, nie wiadomo gdzie mieszka i nawet żółtej gwiazdy nie nosi na ubraniu. Rzeczywiście, ta kobieta była bardzo tajemnicza, pojawiała się ostatnio częściej, to właśnie ona załatwiała na polecenie Prezesa ten aparat rentgenowski dla szpitala, całkiem swobodnie rozmawiała z gestapowcami.

A z kolei wczoraj przez biuro przeszła cała wycieczka pań, żon urzędników i oficerów niemieckich, które w gabinecie Prezesa mierzyły garsonki, płaszcze a nawet pelisy z lisów. Już rano przyszedł pan Einhorn, ponoć najlepszy przed wojną łódzki krawiec, z dwójką pomocników. Wnieśli do gabinetu duże lustro, a potem na wieszaczkach wszystkie te piękne ubrania. Prezes był nerwowy, miał jakieś pilne sprawy do załatwienia, a tutaj te przymiarki krawieckie. Kierowniczka tak samo, widziałam, że jest zła, a musi się uśmiechać i wnosić na tacy kolejne filiżanki herbaty.  Nawet Hans Biebow przyjechał i wszedł do gabinetu prezesa zabawiając damy jakimiś dowcipami. Potem Pani Dora szepnęła nam, że pod koniec tygodnia przyjadą do miary szef gestapo i sam nadburmistrz Łodzi. I dodała całkiem cicho patrząc na zamknięte drzwi gabinetu Prezesa: „A żeby się zapociły w tych lisach!”. Zaśmiałyśmy się wszystkie cichutko, bo rzeczywiście upał był niemożliwy.