– Gaudentius archiepiscopus sancti Adalberti martyris…– Unger przełknął ślinę i oparł się plecami o ścianę. W ręku trzymał niewielki kawałek pergaminu.
Bolesław wyglądał jak człowiek rażony piorunem. Wycedził przez zęby:
– Błagam cię, przetłumacz mi to jeszcze raz, tak żebym był pewien, że się nie mylę…
– Gaudenty, arcybiskup świętego Wojciecha męczennika – powiedział Unger głosem tak zmienionym, że nawet podsłuchujący ich przez drzwi Zarad nie był pewien, czy dobrze słyszy.
Bolesław starał się w tej chwili nie być sobą. Nie być porywczym księciem, który zabija posłańców przynoszących złe wiadomości. Nie być ogniem, który przysłania oczy czerwoną płachtą gniewu. Nie być czystą, żywą, pulsującą wściekłością. Ze wszech sił starał się znaleźć w sobie coś, co potrafi go schłodzić, coś racjonalnego, rzeczowego, co pozwoli mu myśleć, zrozumieć… Drgały mu nozdrza, był blady i spocony. Pocierał dłonią czoło. Wreszcie wycharczał:
– Mówisz, że ten cholerny, trzęsący się tchórz, chudy księżyna w śmierdzącej sukni został arcybiskupem naszego świętego?!
Podsłuchujący pod drzwiami Zarad pomyślał: Niedobrze, już lepiej, żeby się darł…
Unger, opierający się o ścianę, przytrzymujący się pergaminu, powiedział:
– Bolesławie, ty już lepiej krzycz, ty nic nie mów…
Książę przestał się powstrzymywać. Ruszył przed siebie, prosto na drzwi. Wyważył je kopniakiem. Zarad odskoczył w bok, służba umykała pod ściany. Wybiegł na dwór. Krzyknął: Konia! I nie czekał, aż przyprowadzą mu ze stajni jego ogiera, chwycił uwiązanego przy wejściu, pierwszego z brzegu osiodłanego konia i już galopował w stronę bramy. Ludzie uciekali mu z drogi.
Nie pamięta, jak długo jeździł, jak długo schładzał się porywistym, listopadowym wiatrem. Sypał śnieg, on wybiegł w kaftanie, z gołą głową. Na szczęście, bo zimno szybko przywraca jego gorącej duszy spokój.
Wrócił do grodu, zeskoczył z konia, wolno wszedł do komnaty. Unger, Zarad, Sobiesław, Emnilda siedzieli przy ogniu, czekając na niego. Emnilda w widocznej ciąży, z podpuchniętymi oczyma. Na jego widok wstała ciężko, podpierając się. Podeszła do męża, przytuliła się do jego mokrej piersi. Bolesław przygarnął ją ramieniem, uścisnął i odsunął od siebie.
– Pomoczysz się, kochana. Idź spać, idź.
Księżna spojrzała na niego pytająco, a on pogładził w roztargnieniu jej policzek.
– Już jestem spokojny, będziemy tylko rozmawiać.
– Przebierz się chociaż – szepnęła mu do ucha. Kiwnął głową i wyszli razem.
Gdy już byli sami, Emnilda powiedziała do niego łagodnie:
– Bolesławie, Gaudenty jest bratem Sobiesława, pamiętaj, kochany, że to może Sobiesława bardzo zranić…
– Pamiętam, pamiętam – odpowiedział równie miękko.
Szybko zmienił kaftan i już stojąc w drzwiach, dodał:
– Ale tylko przyrodnim bratem. Rodzonym bratem Sobiesława był Wojciech.
(…)W sali audiencyjnej poznańskiego palatium Unger stał przy krześle Bolesława. Tłumaczył każde słowo posłów. Chwała Bogu, że stał za krzesłem, miał się czego przytrzymać!
– Cesarz Otto chce przyjechać z pielgrzymką do grobu swego przyjaciela, męczennika Adalberta.
Bolesław, patrząc na posłów, zwrócił się do Ungera:
– Cesarz do Gniezna?! Kiedy?
Unger do posłów:
– Kiedy będziemy mogli doświadczyć dobrodziejstwa cesarskiej wizyty?
– Cesarz Otto proponuje czwartą niedzielę Wielkiego Postu.
Unger do Bolesława:
– Za czternaście tygodni.
Bolesław do Ungera:
– Oni żartują?
Unger do Bolesława:
– Oni nie żartują.
Bolesław do Ungera:
– Mów, że jestem zachwycony.
Unger do posłów:
– Książę Bolesław docenia zaszczyt i raduje się na wiadomość, iż przyjmować będzie tak dostojnego gościa!
Bolesław do Ungera:
– Spytaj, po co przyjeżdża i czy będzie z wojskiem.
Unger do posłów:
– Jaki jest plan wizyty cesarza Ottona i jak duży orszak będziemy gościć?
– Cesarz Otto pragnie odwiedzić grób męczennika Adalberta, który zginął na cesarskiej misji nawracania pogan. Pragnie poznać kraj sławnego księcia Bolizlausa. Pragnie zawrzeć z Bolizlausem przymierze. Orszak zwyczajny, nie więcej niż trzystu ludzi.
Unger do Bolesława:
– Cesarz rości sobie pretensje do misji Wojciecha. Chce zobaczyć kraj i zawrzeć z tobą układ. Będzie tylko z osobistą ochroną.