Gra w kosci

XXV
19 grudnia 999 r.
Rzym

 

– Auguście! Nigdy żaden władca nie wyjeżdżał z Rzymu z takim przepychem!

– Ottonie! Nigdy żaden władca nie będzie wracał do Rzymu z taką chwałą!

Stali we trzech na górnym dziedzińcu pałacu papieskiego.
U dołu lud Rzymu kłębił się wokół ustawiającego się orszaku. Cesarskie jedwabne proporce łopotały na tle ołowianej ramy grudniowego nieba. Za chwilę zejdą na dół i papież Sylwester II pobłogosławi cesarza Ottona III wyruszającego na świętą milenijną pielgrzymkę. Ale to za chwilę, został im przecież ten ostatni wspólny moment, pożegnalny łyk wina, uważne spojrzenie w oczy.
Tak, oto wszystko, do czego zmierzały ich myśli, kwintesencja pragnień, harmonia wspierających się idei, komunia wielkich dusz, przewyższających swym formatem świat, z którego dawno wyrośli, to wszystko ruszy za chwilę tryumfalnym pochodem przez imperium. Leon chyba wyczuł, że powinien dać Ottonowi i Gerbertowi czas na pożegnanie, więc tłumacząc się potrzebą zmiany płaszcza, opuścił komnatę, do której się wycofali z dziedzińca.

– Pod twoją nieobecność przygotuję duchownych i możnych Rzymu na powrót. Zobaczysz, Ottonie, za rok o tej porze nastąpi intronizacja nowego Rzymu, odnowionej stolicy cesarstwa!

– Ale proszę cię, Gerbercie, nade wszystko sprawdź stan prawny! Nie mogę sobie pozwolić na to, by po tym wszystkim, co dla Wiecznego Miasta robię, ktoś próbował mi je wyrywać po kawałku!

– Muszę działać delikatnie, to wrażliwa materia. Mam przygotowaną część aktów własności i, tak jak przypuszczaliśmy, wszystko prowadzi do jednego źródła: Darowizny Konstantyna!

– Rzekomej darowizny!

– Od niej wywodzili swoje prawa własności kolejni biskupi Rzymu. I zgodnie z tym nadawali posiadłości ziemskie, pałace i całe kwartały miasta zaufanym opatom. Ci zaś sprzedawali je dalej, nie tylko duchownym, ale i świeckim!  I dzisiaj Rzym, wielki złoty cielec, tylko pozornie należy do papieża, bo w gruncie rzeczy jest podzielony jak pieczeń na sztuki i zjadany przez setki różnych gąb! Musimy przerwać ten zbrodniczy proceder! Podważanie z osobna każdej transakcji na przestrzeni ostatnich stu pięćdziesięciu lat to szaleństwo. Ale jeśli, jak mówiłem ci wcześniej, podważymy wiarygodność, a jeszcze lepiej: obalimy prawdziwość rzekomej darowizny cesarza Konstantyna, to będziemy mogli jednym posunięciem anulować wszystkie akty. I Rzym wróci najpierw do papieża, a od papieża do cesarza!

– Bez tego, Gerbercie, nasz plan legnie w gruzach. Zwiększ ilość ludzi pracujących przy badaniu kolejnych darowizn, każ im działać szybciej. To tylko rok do mojego powrotu, a ja chcę wrócić do naszego Rzymu. Naszego, nie rozkradzionego!

– Mam już pewne ślady w sprawie dokonania fałszerstwa. To, iż obaj czujemy, że nasi wielcy poprzednicy, cesarz Konstantyn i papież Sylwester, nie mogli sporządzić tak szkodliwego aktu, to jedno. Nasze wewnętrzne przekonanie wypływa z głębi, bo dzisiaj to my dwaj siedzimy na ich tronach i nikt lepiej od nas nie identyfikuje się z myślami, jakie mogły nawiedzać te szlachetne głowy, ale wskazanie, kto sporządził fałszywy dokument, to drugie. Zrobię, co w mojej mocy, by do twego powrotu mieć dowody. Zresztą… Ottonie, nie rozmawiajmy już o tym. Wszystko w tej sprawie ustaliliśmy. Twoja podróż też jest dopięta. Pozostaje się pożegnać, i to dla mnie najtrudniejsze.

– Nie bój się o mnie, mistrzu. Będzie mi ciebie brakowało, ale tylko rozdzielając się, możemy zdziałać cuda.

– Ty jesteś cudem, pamiętaj o tym, Ottonie…

Gerbert wpatrywał się w oczy swego młodego cesarza. Bał się, że dojrzy w nich lęk, ale źrenice Ottona były jak dwa wypukłe zwierciadła: w każdej z nich widział swoją sylwetkę, więc jeżeli dostrzegał lęk, to tylko swój własny, nie jego.

– Czas na nas, zejdźmy na dół, Gerbercie!

– Nie za lekki ten płaszcz, Ottonie? Grudniowe wiatry są zdradliwe, chłodne…

Otto uśmiechnął się ciepło i Gerbert zawstydził się swej zapobiegliwości. Zeszli na dziedziniec. Dźwięk trąb oznajmił pojawienie się cesarza. I okrzyki ludu. Papież Sylwester uniósł ramię w górę i poprosił:

– Silentio!

A potem skinął głową w bok. Tam, na dwustopniowym podwyższeniu, stało czterech jasno ubranych śpiewaków i na znak Sylwestra zaczęli śpiew Otto valens Caesar:

 Otto, cesarzu dzielny, spójrz łaskawie na naszą pieśń!

Szczęście sprzyja twemu rodowi,

Licznemu jak gwiazdy na niebie.

Saksonia uznała cię władcą, Rzym wybrał ciebie,

wszechświat cały cię pragnie, zadowolony z takiego dziedzica.

Leon, który znalazł się przy Ottonie i Sylwestrze, stał z szeroko otwartymi ustami. Pokręcił głową i szepnął do papieża:

– To twoja pieśń? Przyznaj się, ty ją napisałeś?

– Nie, zamówiłem ją na tę okazję.

– Kto to napisał?

– Abbo.

– Abbo? Nie znam! To Italczyk?

– Cii… Frank, jak ja.

– O nie! Mnie kazałeś siedzieć wśród pergaminów, przywaliłeś robotą, a sam przygotowałeś dla Augusta takie coś! O nie! Ale obiecujesz, że powiesz, iż to ten Abbo, nie ty?

– Cii… obiecuję.

 Poznają cię jako męża po twych tytułach wspaniałych i czynach,

Jako władcę ojczyzny i niosącego  pokój w majestacie.

Ty, który rozsiewasz wszędzie światło, ty, który sam jak słońce świecisz:

Pozwól chramom Bożym przywrócić ich pierwotny stan.

Leon stał zdumiony. Raz, że sam uwielbiał śpiew na dwa głosy. No, po prostu uwielbiał! Dwa, że w Rzymie nikt tak nie śpiewał, nie mówiąc już o Germanii, więc Gerbert, podarowując nie tylko doskonałą pieśń, ale i tych śpiewaków Ottonowi, znów go przelicytował. To takie podłe! Wykorzystał swą papieską pozycję, by znaleźć tego Abbo, czy jak mu tam…! Ale nie potrafił się gniewać, gdy słyszał słodką diaphonię. Ach, dwugłos, śpiew aniołów! Głosy przeplatające się, krzyżujące, wchodzące ton w ton, zamieniające się niespodzianie, znienacka zaskakująco równoległe, jakby spotkały się, odbiły od siebie w lustrze, to znów uciekające, zgubione, gdy ucho nie wie, za którym z nich podążyć. Pieśń pieści duszę, z oczu płyną łzy… Chusteczka, gdzież ta chusteczka!

 Siła twoja cię nie zawiedzie,

Dzięki niej łaska wznosi się w niebo, a smutki znikają.

Tak, jesteśmy ci wierni, cesarzu!

Lecz, gdziekolwiek jesteś, nie zapominaj o nas!

Idziesz zapładniać dziką ziemię,

Której grunt podatny jest na twe słowa.

Teraz, o Auguście, wymówię twoje czcigodne imię:

Otto, cesarzu dzielny, spójrz łaskawie na naszą pieśń!

Bo ty jeden rządzisz, mimo nieobecności,

O dziedzicu Cezarów, jakże podobny do swych sławnych przodków;

W tobie ukazane zostało nowe życie.

Otto valens Caesar.

Śpiewacy zamilkli, milczał też wypełniony ludźmi dziedziniec. Ostatnie Otto valens Caesarpobrzmiewające w paralelnych interwałach, a zakończone w cudnym unisonie, wciąż szybowało nad nim. Otto był piękny w majestatycznym wzruszeniu. Sylwester schylił głowę, ciesząc się z radości, jaką wywołał. A Leon nie wytrzymał i euforycznie krzyknął:

– Otto valens Caesar! Wiwat śpiewacy, za tryumfalną diaphonię! Za paralelne interwały! Za królewski iście burdon wyciągnięty z jednej nuty! Chwała i moc!

Jeśli twórca pieśni marzył, by „cesarz dzielny spojrzał na nią łaskawie”, to jego pragnienia się ziściły. Chociaż śpiewacy spojrzeli na ekstatyczny zachwyt biskupa Vercelli bardziej niż ze zdumieniem. Lecz nie na nich były już zwrócone oczy tłumu.Czas był w drogę, Otto żegnał Rzym, mówiąc, iż tysiąc lat od narodzin Jezusa Chrystusa i dwieście lat od koronacji cesarskiej Karola Wielkiego zbiegną się tu, w Rzymie, w punkcie wyjścia i powrotu jego pielgrzymki.Lud powtarzał sobie cesarskie słowa z ust do ust, łącząc Chrystusa, Karola i Ottona w jeden szept. Papież pobłogosławił cesarza i jego orszak, a tłum mocno wyciągał głowy, by część tego błogosławieństwa spadła i na niego.

– Servus Iesu Christi et Romanorum imperator Augustus!

Tak! Otto ruszał jako sługa Jezusa Chrystusa oraz imperator rzymski jednocześnie!

Lud skandował, cesarskie trąby zagłuszały tłum, proporce wznosiły się na wietrze, biały koń cesarza szedł równo. Na czele orszaku biskup Bernward znów niósł świętą włócznię.