Gra w kosci

Leon wyczuł, jak się sprawy mają, szybciej niż inni. Wystarczyło, iż po przybyciu do Rzymu dostrzegł, że po krótkiej rozmowie z cesarzem Gerbert udaje się w miejsce odosobnienia. A gdy nazajutrz nie pojawił się na pierwszej naradzie kancelarii, Leon już wiedział, w czym rzecz. Nie ma co ukrywać, przeżył to strasznie. Gdyby nie natłok obowiązków, sam poszedłby teraz w ustronne miejsce! Za to nocą padł krzyżem przed ołtarzem pałacowej kaplicy. Chciał się modlić i szlochać, chciał wykrzyczeć złość, frustrację, niespełnione nadzieje! Tyle go to wszystko kosztowało! Odkąd Gerbert został arcybiskupem Rawenny, Leon nie mógł spokojnie spać. Czuł, iż niedawny przyjaciel go przeskoczył, znalazł się na najprostszej drodze do papieskiego tronu. Wtedy Leon rzucił wszystko na jedną kartę. Powiedział sobie: „Teraz albo nigdy”. Choć bolał go krzyż, wspinał się na to cholerne Monte Gargano, a wcześniej zbiegał ze zbocza góry do osady pustelników, szybko, szybko jak… jak koziczka, byleby tylko być przy Ottonie, byleby towarzyszyć mu, nie zostać w tyle! Podarł ten wspaniały jedwabny płaszcz, gdy przyspieszał, widząc, iż Gerbert na swych długich, żylastych, chudych nogach go wyprzedza! Och, och, och, jaki teraz zdaje się sobie żałosny… Czyż kiedyś stać by go było, jego, istotę niesłychanie skromną, ba, nawet wstydliwą, na publiczne wskazywanie na siebie? Nigdy. Gdyby nie grunt usuwający mu się spod stóp, nigdy by się na to nie poważył. Ta pierwsza i jedyna narada, w której brał udział, ciąży mu na sumieniu znacznie bardziej niż tamto…  och, z tego może się spowiadać, ale nie może się w tej sprawie modlić… Wszystko to Leon chciał wypłakać, wyszlochać pod krzyżem, ale zasnął.
Dobry Pan najwyraźniej wiedział, co dla niego dobre. Z takim przekonaniem Leon się obudził. Choć zesztywniałe od leżenia na kamieniu członki dawały mu się we znaki, wstał i czuł się tak lekko, jak nigdy. Pierwszy był w kancelarii. Tak, tu było jego miejsce. I w przeciwieństwie do Gerberta, to on, Leon, był teraz najbliżej cesarza! Umysł miał jasny i świeży. Pełen energii zabrał się do pracy.
Gdy tylko ucichły echa intronizacji nowego papieża, gdy Gerbert – Sylwester zamieszkał na Lateranie, Leon wystąpił z ofensywą nowych projektów.

– Auguście, dostrzegam potrzebę wcielenia w życie naszych idei. Pamiętasz, co mawiała twoja matka, Teofano? Władzę trzeba widzieć! Zacznijmy od zobrazowania ciebie, panującego nad równymi sobie narodami. Nie, prowincjami! Dobry byłby fresk, monumentalny wizerunek w jednym z twoich pałaców. A zatem: ty na tronie, a obok tronu czterej piękni młodzieńcy z darami, każdy z nich symbolizuje jedną z krain. I kłaniają się przed tobą! I żaden nie jest wyżej, wszyscy równi: Galia, Germania, Italia i Sklavinia. Gustowne, nieprawdaż?

– Akceptuję. Ale chciałbym najpierw mieć to w miniaturze.

– Słusznie! Słusznie! Już zlecam! Potem przemyślimy, bo może nie fresk, a mozaika? Taka, jakie w Rawennie zostawił cesarz Justynian? Albo twoi rodzice, sportretowani z aureolami wokół głów? Hmm…? Błyszczące kamienie… Byłoby w stylu wschodnim. Bardzo korzystnie wypadasz w stylu wschodnim, Auguście!

– Mamy dziś wieczór zaproszenie na kolację do Gerberta.

– Do papieża? – Leon był ponad tym, noc spędzona w kaplicy nadała jego życiu nowego sensu i naprawdę się starał, by ten dobry stan utrzymać. Ale wciąż jeszcze nie mógł się pozbyć pewnej gorzkiej zaczepki, posmaku ironii

– Nie nadymaj się tak, mój drogi. Ty, Gerbert i ja… jak za dawnych czasów!

(…)

– Słyszałeś, Auguście, ploteczki o naszym kochanym papieżu?

– O Gerbercie?

– Jak możesz! O Sylwestrze Drugim!

– Leonie, znowu zaczynasz? Tobie, jako księciu, nie przystoi zajmować się plotkami!

– Ja się nie zajmuję, Auguście! Mam co robić! Ja tylko muszę wysłuchiwać! – Leon przewrócił oczami i poprawił sobie fioletowe rękawy.

Otto się roześmiał.

– No to mów! Jakież to plotki?

– Od której by tu zacząć… – Leon zrobił celowo lisią minę, by Otto mógł się uśmiechnąć – od matematycznej zacznę!

– Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że lud plotkuje o matematyce! A lud wie chociaż, co to?

– Wie czy nie wie, plotkuje. I mówi, że papież Sylwester wynalazł nowe liczby, dzięki którym będzie umiał wyprowadzić z papieskiego skarbca niebotyczne sumy!

– Rozczarowujesz mnie, Leonie! Zawsze gadano o tym, że Gerbert używa cyfr arabskich! Sam o tym wiesz.

– Wiem, wiem, tylko powtarzam! Mówią, że wynalazł „cyfrę niczego”, diabelską liczbę, która oznacza pustkę, a potrafi pomnażać! – Leon złączył dwa palce w kółeczko i przez nie mrugnął okiem do cesarza.

– Zero, zawsze to zero! Gerbert uczył mnie o zerze, to fascynujące, prawda?

– Mnie nie uczył! Ale sam poczytałem to czy tamto, by nie być w tyle!

– No, to dawaj kolejne!

– O głowie z brązu, którą chowa za złotą zasłoną, a głowa ta zna odpowiedzi na wszystkie pytania…

– To rozwój! Wcześniej gadano, że jest zwykłym czarownikiem, teraz słyszę, że wyrósł w oczach ludu na maga!

– Och, ciebie, Auguście, trudno zadowolić! Dobrze, to może to, że ma zamiar założyć szkółkę dla adeptów magii w podziemiach Bazyliki Świętego Piotra?

– Coś nowszego?

– O kochance? Ale to… hmm… obaj wiemy, że raczej nieprawdziwe, co?

– W przeciwieństwie do poprzednich?

Towarzyszący im w pewnym oddaleniu sługa parsknął śmiechem. Otto nie odwrócił się za siebie, ale zrobił to Leon i pogroził służącemu palcem.

– Co z tą kochanką?

– Ma na imię Marina, według innych Meridiana, według jeszcze innych Marmora i jest olśniewająco piękna, choć… to powtarza się we wszystkich wersjach: jest czarownicą. Lub wróżką!

– To się zdecyduj, Leonie, mój ty książę z Vercelli!

– Och, Auguście, mówisz, jakbym to ja te pogłoski z kancelarii wypuszczał do ludu!

– Nie, nie posądzam cię o taką lekkomyślność, byś wypuszczał je bez redagowania! Kto jak kto, ale nie ty! Ty, mój Leonie, zawsze dbasz o formę!