Krolowa_500      ŚWIĘTOSŁAWA i Sven świętowali Zmartwychwstanie Pańskie wraz z trójką swych dzieci. Trzyletni Harald szedł przy boku ojca, dwuletni Knut przy matce, trzymając się obroży rysiów. Astrydę trzymał na ręku Sven.

Żmijowaty Thorgils z Jelling wraz ze swym synem Ulfem stał w głównym szeregu pod kościołem i jako pierwszy krzyknął:

– Niech żyje królewska rodzina!

– Zapraszam wszystkich na ucztę! – zawołał Sven. – Chrystus zmartwychwstał. Weselmy się i radujmy!

Od pewnego czasu Świętosława go nie poznawała. Sven zachowywał się inaczej niż zwykle, nie nastawał na nią, nie narzucał się. Czyżby naprawdę zapragnął sprostać jej wymaganiom i stać się „chrześcijańskim królem”?

Z okazji świąt odwiedzili ich Gyda i Erik. Córka Svena wciąż wyglądała jak dziewczynka, ale jarl Erik, nawet jeśli mu to przeszkadzało, w niczym nie okazywał żonie niechęci. Przeciwnie, obdarzał ją wyrazami szacunku.

– Jaka z nich udana para. – Melkorka otarła łzę, biorąc od Świętosławy dzieci, gdy świąteczna uczta znużyła malców.

– Owszem – powiedziała Świętosława, wiedząc, iż w istocie Erik wziął ślub ze Svenem, nie z Gydą. Tylko potężny teść mógł mu zapewnić powrót do władzy. Wiadomo czyim kosztem.

Odkąd otworzyła przed Ionem serce, uleciała z niej wściekłość. Nie miała pojęcia, czy Bóg jej wybaczy, ale doznała kojącej mocy spowiedzi. Dlatego ostatnie miesiące, czas od narodzin Astrydy, gdy Sven się uspokoił, zamilkł, odsunął i tym samym przestał natrętnie mówić o zemście, były dla niej czasem uśmierzenia bólu.

– Nasza pani pięknieje z każdym dzieckiem. – Hakon z Fionii uśmiechał się do niej tak szeroko, że szrama pod jego okiem zdawała się wydłużać.

– Król Sven jest szczęściarzem! – zawołał siwy Gunar z Limfiordu. – Dwóch synów i córka!

– Dla równowagi przydałaby się druga! – dołożył swoje mądrości pulchny Uddorm z Viborga.

– A może i trzecia! – dodał Ragn z Wysp.

Tylko Thorgils z Jelling oszczędził jej tych pustych słów. Znała go, był na to o wiele za sprytny. Dyskretnie obserwowała jarla z Jelling. A on spod zmrużonych powiek zdawał się przyglądać głównie Erikowi. Nie odzywała się. Piła miód i patrzyła na graczy.

– Czas zebrać chętnych na kolejną angielską wyprawę – odezwał się jarl Stenkil z Hobro. – Wyrażasz zgodę, królu?

Sven nigdy nie zaniedbał Anglii. Pilnował, by i Anglicy o nim nie zapominali, choć nie wyprawiał się tam osobiście. Przez ostatnie lata wprowadził przechodnie dowództwo, wyznaczając rokrocznie jednego ze swych jarlów do poprowadzenia wyprawy. Dzięki temu pozwalał swym wodzom i ludziom bogacić się, a sam dostawał należną królowi część łupów i jednocześnie nie wyróżniał żadnego z nich, utrzymując między swymi możnymi stan równowagi.

– Być może – tajemniczo odpowiedział Sven i upił łyk wina. – Być może w tym roku będę miał inne plany.

Świętosława dostrzegła zwężające się oczy Thorgilsa i poruszenie jarla Erika.

– Ale przypada moja kolej! – Czerwona twarz Stenkila zdradzała, że „inne plany” są nie po jego myśli.

– Jakie? – ciekawie spytał Ragn z Wysp, który zarobił, płynąc w ubiegłym roku.

– Królewskie! – zaśmiał się Sven.

Poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy, a gdy po chwili Sven położył dłoń na jej dłoni, skamieniała.

– Moja królowa – to mówiąc, uniósł jej rękę i pocałował, by wszyscy widzieli – oczekuje od swego króla aktu zemsty. Dawno obiecałem mej pani sprawiedliwość, i jedynie przyjście na świat naszej słodkiej Astrydy odwlekało tę sprawę, o której wiemy, że nie cierpi zwłoki.

– Mój król – odpowiedziała, uśmiechając się dumnie – przecenia mą mściwość. Powinnością władczyń jest miłosierdzie. Jeśli więc mamy wspominać tę dawną sprawę, przyjmij, panie, iż odpuściłam winowajcom.

Wstał i nie przestając się uśmiechać, podszedł ku niej. Znała ten uśmiech. Nie miał nic wspólnego z radością. Z boku krzesła spał Wrzask; Sven ominął rysia i stanął za oparciem tronu, kładąc jej dłonie na ramionach i zbliżając do niej głowę. Poczuła jego oddech we włosach.

– A cóż takiego się stało, że moja pani zmieniła zdanie? Czyż nie tu, w tej halli, nasza harda królowa krzyczała: „Jak on śmiał! Obraził cię, mężu. Upokorzył, biorąc bez twej zgody twoją siostrę”.

Prawą rękę zaciskał na jej ramieniu, lewą zaczął gładzić jej włosy.

– Żono – szepnął jej wprost do ucha – czy już nie pamiętasz, jak powiedziałaś do mnie: „Nie planuj sojuszy, lecz zemstę”?

Czuła się jak za mocno napięta cięciwa. Nie mogła być sobą, nie mogła odpowiedzieć na jego zaczepki. Z całych sił starała się, by jej śmiech zabrzmiał prawdziwie.

– Nie przeczę, że się zdenerwowałam, gdy Sigvald przywiózł wiadomość o małżeństwie twej siostry, ale gniew wietrzeje z czasem. Urodziłam Astrydę, nasi synowie rosną zdrowo, jestem szczęśliwa, mężu! Nie chcę innym odbierać prawa do…

– Do miłości? – wszedł jej w zdanie.

– I do szczęścia – dodała.

Goście wpatrywali się w nich. Widziała czujność Wielkiego Ulfa, zmrużone powieki Thorgilsa, nerwowo wiercącego się Iona. Jarl Erik pochylił się ku Gydzie i coś jej szepnął na ucho. Dziewczyna potrząsnęła głową zaskoczona.

Sven wyprostował się nagle i przestał gładzić jej włosy, obie dłonie kładąc na ramionach Świętosławy.

– Może więc zamiast Hardą Panią powinniśmy zacząć cię zwać Dobrą Panią, co?

– Jak sobie życzysz. Wszyscy wiedzą, że lubisz nadawać mi imiona.

– O tak. A ty nie lubisz ich przyjmować! – Znów się roześmiał. – Z sobie tylko znanych przyczyn!

W co gra Sven? – myślała gorączkowo.

Wrzask warknął ostrzegawczo. I bez tego wiedziała, że poza słowami dzieje się więcej, niż wypowiada jej mąż.

– Za późno! – melodyjnie zawołał Sven. – Za późno na zmianę. Nawet jeśli Harda zmieniła się w Dobrą, już na to za późno.

Chryste, ratuj! – jęknęła w duszy, choć twarz, na którą patrzyli zebrani, została nieporuszona.

– Zaplanowałem najazd na Norwegię, myśląc, iż ucieszę tym swą królową. Trudno! – Zacisnął palce na jej ramionach z całych sił.

Wrzask się podniósł, odsłaniając kły. Zgrzyt błyskawicznie wstał z drugiej strony jej siedziska. Sven znał grę rysiów. Pocałował Świętosławę w policzek i puścił, siadając na swym miejscu. Koty popatrzyły za nim i położyły się leniwie.

Szkoda, że nie skoczyły mu do gardła – przebiegło jej przez głowę mściwie.

– Najedziemy Olava Tryggvasona, nawet jeśli moja pani straciła serce… do zemsty! – powiedział twardo. – Ja jestem bardziej stały w uczuciach. Norwegia była nam poddana w czasach mego ojca, w czasach przed buntem jarla Hakona. Dzisiaj naszym drogim sprzymierzeńcem jest jego syn, Erik, i jak mniemam, drugi z synów, mój imiennik, jarl Sven.

– Potwierdzam to, królu – odpowiedział dawny dziedzic Lade.

Dlatego ściągnął go na święta – pomyślała. – Chce rękoma Erika pokonać Olava. Pewnie młody jarl ma wielu przyjaciół w Norwegii. Takich, co w ostatniej chwili zdradzą króla. „Wiarołomca wskaże innego zdrajcę” – mówiła Arnora.

– Czy zaciąg ludzi w Szwecji idzie zgodnie z planem? – spytał Sven.

– W Szwecji?! – nie wytrzymała. – Jak śmiesz robić cokolwiek w Szwecji bez mojej zgody? To moje królestwo!

– Było twoje – odpowiedział. – A teraz należy do twego syna. Czyż nie wymogłaś w naszej umowie ślubnej, by to Olofa nazwano Królem Szwedów?

Wredna gra – przebiegło jej przez myśl.

– Owszem. Olof Król Szwedów, mój pierworodny syn, jest jedynym władcą. Dlaczego więc przeprowadzasz zaciąg ludzi na jego ziemi?

– Bo drogi pasierb jest mym sprzymierzeńcem, pani! – Uśmiechnął się zimno. – Niesłusznie mnie oskarżasz, nie chciałbym podkopywać władzy Olofa. Jarl Erik w moim imieniu rozmawiał z młodym królem. Eriku?

– Tak było, królowo. Przywożę ci najszczersze wyrazy miłości od twego syna. Prosił, bym pozdrowił także jego przyrodnie rodzeństwo; mówił, iż raduje się z przyjścia na świat siostry.

– Olof zgodził się na udział swych wojsk w wyprawie… – musiała przepchnąć to słowo przez gardło – …przeciw królowi Olavowi?

– Powiem więcej, pani. Uznał to za swój obowiązek i zaszczyt. Młody król, podobnie jak ty, królowo, wysoko stawia swój honor. Powiedział, iż nie zapomniał Tryggvasonowi obelgi, jaką ten rzucił w gniewie na ciebie.

To było niespodziewane. Policzki Świętosławy zapłonęły. Nie mogła nic z tym zrobić.

– Ach, dawne dzieje! – roześmiała się sztywno.

– Twój syn i twój mąż pamiętają! – dobitnie powiedział Sven.

Sięgnęła po kielich. Olof, synku – pomyślała – w coś ty się wpakował! Gdzie był Wilkomir?

– Zatem – ciągnął zadowolony król – posiłki szwedzkie mamy zapewnione. Do tego nasze siły, w tym roku wolne od najazdu na Anglię, i twoje wojsko, zięciu.

– Nie jest liczne, panie, ale wiesz, jak bitne – powiedział Erik.

– Twoja rola nie w tym, ilu ludzi wprowadzisz do bitwy, zięciu, lecz w tym, ilu z niej wyprowadzisz.

– Nie rozumiem, królu. – Na twarzy Erika pojawiło się zakłopotanie.

Jesteś zbyt prostolinijny, chłopcze, by grać z Rudobrodym – pomyślała z przerażeniem. – Ty myślisz o wojnie, uczciwym pojedynku, a on ci każe zwerbować poddanych Olava, by nie ruszyli przy swym królu do walki.

Nie myliła się. Gdy Sven oznajmił to Erikowi, dziedzic Lade poczerwieniał. Uczepiła się tego, myśląc, iż w tym chłopaku nadzieja. Może nie pójdzie na układ proponowany mu przez Svena?

– Nie wiem, królu, czy to możliwe. Musiałbym w sekrecie ruszyć do kraju i pomówić z ludźmi – odpowiedział zmieszany Erik.

– Zdążysz się z nami napić za powodzenie wyprawy? – zażartował wrednie Sven. – Oczywiście, słodka Gyda zostanie w Roskilde, pod opieką ojca i macochy. Królowa Sigrida będzie wdrażała ją w sekrety macierzyństwa. Bo spodziewacie się dziecka, jak mniemam?

– Jeszcze nie – szepnęła speszona Gyda. – Ale ja bardzo lubię dzieci, chętnie pomogę królowej przy małej Astrydzie…

– Pomagaj, pomagaj, moja słodziutka! – Sven bawił się w najlepsze. – Gdy twój pan mąż stanie na wysokości zadania, jakie mu postawiłem, jeszcze w tym roku zostanie namiestnikiem Norwegii i wróci na rodowe ziemie wokół Lade. Dziedzic bardzo by go ucieszył, prawda, Eriku?

Młody jarl skinął głową nie mniej speszony od Gydy.

Sven wstał i rozłożywszy szeroko ramiona, zawołał:

– Zatem, moi wodzowie, moi panowie i goście… Weselmy się i radujmy, bo oto wasz król zmartwychwstał!

Poszła do jego alkowy nocą.

– Sven? Śpisz, mój królu? – spytała, wchodząc.

– Nie – odpowiedział z mroku. – Czekam na ciebie.

Ciemność była jej sprzymierzeńcem. Byleby jej nie widział.

– Wiedziałeś, że przyjdę – zamruczała czule.

– Wiedziałem – odparł.

– Jesteś gotów? – Wsunęła się pod błam miękkiego fura i przylgnęła do niego.

– Na co? – spytał trzeźwo i chłodno.

– Na miłość. – Pogładziła jego pierś.

– Odkąd pojąłem cię za żonę, jestem gotów na miłość.

Przywarła do niego całym ciałem. Nawet jeżeli jego oręż nie był gotów, gdy wchodziła do łoża, to teraz już tak, choć Sven nie wykonał ruchu, by ją do siebie przygarnąć. Po prostu leżał. Wślizgnęła się na niego.

– Twój miecz w mojej pochwie! – jęknęła.

Nie poruszył się, ale poruszała się ona.

– Chcesz mnie zawojować, żono? – spytał zupełnie trzeźwo.

– Tak – szepnęła, łapiąc go za brodę.

Szarpnęła lekko. Uchylił się, choć zwykle to lubił. Jego ciało wciąż było nieporuszone. Panował nad sobą. To jej biodra poruszały się zręcznie.

– O co toczysz tę bitwę? – spytał i usłyszała wreszcie w jego głosie przyspieszony oddech.

– To nie bitwa – zaśmiała się gardłowo. – To miłość! Ach…

– A więc o wszystko – odpowiedział i nagle chwycił ją za biodra.

Złamał się! – pomyślała.

Zdjął ją z siebie i przewrócił na łoże. Rozłożył na plecach jedną ręką. I teraz wtargnął w nią jak zwykle. Na swoich warunkach. Brutalnie i ostro, bez zmiłowania. Tak jej mąż sprawiał sobie przyjemność. Tylko tak mógł osiągnąć rozkosz. Dała mu siebie jak niewolnicę, brankę wojenną, bo wiedziała, że to smak, który lubi. Dałaby mu siebie po wielokroć, gdyby wiedziała, że poddając się w łożu, nie dopuści do wojny.

Krzyknął krótko i stoczył się z niej. Leżeli obok siebie jak ranni po bitwie.

– Kto wygrał? – zapytała.

Nie odpowiedział.

– Przy kim zostanie zwycięstwo? – ponowiła pytanie szeptem.

W odpowiedzi usłyszała jego głośny oddech, a potem chrapanie. Bezsilna opadła na łoże. A niech to! Przyszła tu, pokonując wstręt i lęk, przyszła po wygraną, a on wziął, co chciał, i zasnął. Palce jej drżały, gdy zakładała suknię.