legion800

Pociąg relacji Warszawa–Lublin. Marzec 1943 roku

 

POLA – aktorka, na swe nieszczęście łudząco podobna do Lody Halamy. Działaczka socjalistycznej konspiracji. Kochanka siedzącego na Pawiaku FENIXA. Ma z nim syna, Feliksa i jednocześnie opiekuje się Aaronem/Arkiem, zbiegłym z warszawskiego getta synem przyjaciółki.

 

Pola z małym Feliksem przy piersi, obok niej Arek o włosach rozjaśnionych na blond. W jasnych lokach wygląda niczym chudy cherubinek. Naprzeciw nich kobieta o twarzy chytrej wieśniaczki.

– Paniusia tak sama, z dziećmi? – zagaduje.

– Co robić! – wzdycha Pola, niechętna pogawędkom.

– A mąż gdzie?

– Zginął na froncie – wyręcza Polę Arek – we wrześniu.

– O, to chyba w tym roku – sprytnie uśmiecha się kobieta. – Bo dzieciak malutki. A jak w tym roku, to w jakiej walczył armii, co?

– Ćśśś, ciociu – poufale szepce Arek. – To trudne sprawy. Tatuś poległ w trzydziestym dziewiątym. A ten tutaj mały to bękart…

Pola niepewnie patrzy na Arka. Chłopiec łapie jej spojrzenie, głaszcze ją po łokciu i mówi do baby:

– Mamusia nie lubi o tym mówić, ciociu. – Pochyla się do niej. – Mamusię zgwałcił niemiecki żołnierz, ale nie usunęła, bo jest katoliczką. Ja też! – dodaje od razu i robi znak krzyża. – No i wychowamy dziecko na Polaka. Cóż robić, ciociu.

Kobiecina kiwa głową. Łza jej się w oku kręci. Grzebie w koszu i podaje Arkowi pęto kiełbasy. Pola zamyka oczy, udaje, że śpi.

– Masz, synuś, schowaj, biedne dziecko!

– Niech Najświętsza Panienka cioci wynagrodzi. I Jezusek.

– A, weź jeszcze chlebka. No weź, nie wstydź się. Masz jakąś butelkę? To ci mleka odleję, będzie dla mamy, albo dla tego dzieciaka.

– Mam, ciociu, dwie. To mi wlej do obu. A ciocia z Lublina?

– Na wiosce mieszkam, tak sobie dorabiam.

– Daleko cioci wioska od Lublina? – Dawid organizował im życie dalej, ale przerwał mu szum w wagonie. Gdzieś od strony lokomotywy dało się słyszeć strzały, potem krzyki.

– Dzieciaka nam obudzą! – żachnął się oburzony Arek.

– Ćśśś, mały, teraz to lepiej udawać, że nas tu nie ma. – Kobieta wcisnęła się w róg ławki. – Partyzanci.

Arek osłonił sobą Polę i dziecko, ale przyglądał się ciekawie. Dwóch młodych chłopaków przebiegło przez wagon, za nimi gonili żandarmi.

Halt! Halt!

Podróżni, jak „ciocia”, udawali, że są niewidzialni. Arek zobaczył przez brudne okno wagonu, jak partyzanci koziołkują po kolejowym nasypie. Żandarmi strzelali za nimi, ale czy trafili, wątpliwe.

Kilkanaście minut później dojechali do Lublina.

– I co dalej? – spytał Arek, gdy stali na pustoszejącym peronie.

– Teraz musimy jakoś dojechać do Biłgoraja. – Pola zawinęła chustą małego, bo wiał chłodny, marcowy wiatr. – Na drugi raz nie rób znaku krzyża. Katolik nie żegna się na potwierdzenie, że jest katolikiem.

– Nie? – Arek wzruszył ramionami. – Ale zadziałało. Czekaj tu, rozejrzę się za czymś dalej.

Pola popatrzyła za nim, gdy szedł w głąb stacji, i pomyślała, że było warto zdobyć dla niego nowe papiery. To była ostatnia rzecz, jaką dla niej załatwił Groźny. Zapłaciła mu tym, czego pragnął, swoim ciałem. Brzydziła się Groźnym, brzydziła się sobą, gdy musiała to zrobić. Ale metryka jej syna, Aarona – Arka, była tak samo dobra jak ta prawdziwa, Felka. Obaj mieli ojców „NN”. „Jak przystało na dziwkę” – powiedziała sobie, kiedy Groźny zaproponował, iż on może poświadczyć ojcostwo. „Nie trzeba, Groźny. Wolę zostać potwierdzoną urzędowo puszczalską”. Czy był zadowolony odbierając od niej zapłatę? Ma nadzieję, że nie.

Z odrapanego budynku szedł Arek z zawiadowcą za rękę.

– Mamulku! – krzyczał z daleka. – Wujcio zawiezie nas furmanką do Biłgoraja, tylko musimy zaczekać.

– Fortuński – przedstawił się zawiadowca, uchylając czapki. – Wspaniałego ma pani syna.

– Tak, to moja jedyna podpora. – Pola wolała mówić ogólnikowo, bo Arek robił do niej miny, z czego zrozumiała, że w grę wchodzi jakaś nowa historia.

– I takie nieszczęście! – pokiwał głową Fortuński.

– Opowiedziałem wujciowi, jak nam się dom spalił w czasie nalotu. I jak tatusia w gruzach zasypało… Nie gniewaj się, mamulku, że powiedziałem, ale wujcio chciał wiedzieć, czemu my się sami tułamy.

– Ja wprawdzie miałem tylko do Kraśnika jechać, ale co tam! Pomóc kobiecie z dziećmi to chrześcijański obowiązek.

– Jezusek wujciowi wynagrodzi – zamaszyście przeżegnał się Arek. – I Panienka.

 Brat dał jej adres w Biłgoraju, na który kazał im się zgłosić. On sam miał do nich dołączyć, jak tylko dostanie wiadomość, że dotarli. Pożegnali Fortuńskiego, Arek dostał od niego suszone gruszki i woreczek kaszy.

W mieszkaniu przyjęła ich jakaś młoda dziewczyna. Pola przez chwilę pomyślała, że może to przyszła bratowa, ale była zbyt zmęczona, by się nad tym zastanawiać.

– Jestem Ewka, łączniczka. Dam znać pani bratu, że jesteście. Skromnie tu mamy, ale łóżko czyste i zaraz zrobię coś do jedzenia.

– Jezusek cioci wynagrodzi – zaczął Arek.

Pola uszczypnęła go w ramię. Ewka uniosła brwi.

– No to proszę do pokoju – powiedziała zmieszana.

– Teraz przestań z Jezuskiem – szepnęła mu Pola – aż do odwołania. Rozumiesz?

– Nie.

– Przyjaciele mojego brata są raczej niewierzący.

– Komuniści?

– Socjaliści, mój ty polityku!

Położyła Fela na łóżku, delikatnie rozwinęła chusty.

– Mamy jeszcze jakąś czystą pieluchę? – spytała Arka.

– Ostatnią. To jak mam do ciebie teraz mówić? Mamusiu czy ciociu, czy jak?

– Trzymajmy się wersji z metryk. Mów „mamo”, ale póki nie ustalę szczegółów z bratem, wstrzymaj się od naszych perypetii rodzinnych.

– Dobra – powiedział Arek, choć widać, że było mu trudno.

Ma talent aktorski, to pewne – pomyślała z uznaniem Pola. – Po Rosie. Kiełbasy i chleba od cioci z pociągu też nie wyjmował, jak zobaczył, że gospodyni przygotowała kolację. On, jak Fenix, lubił zabezpieczać wszystko na czarną godzinę.

– Pyszna zupa – powiedział. – Ciociu Ewo, wspaniale gotujesz. Pewnie i ciasto umiesz upiec, co?

– Nigdy nie próbowałam. Właściwie nie lubię gotować – powiedziała zawstydzona łączniczka. – Moja mama to piecze ciasta! Serniki, szarlotki.

– Szarlotki? Naprawdę? Ciociu Ewo, ja cztery lata szarlotki nie jadłem! A bardzo lubię. Bo mamusia jest wspaniała, jak ty, ciociu. Ale też gotować nie umie.

– Arek! – zganiła go Pola.

Feli zapłakał z pokoju. Poszła do niego. Gdy wróciła, Arek kończył wycierać naczynia po kolacji.

– Świetny chłopak, ten twój syn – uśmiechnęła się Ewka.

Spali długo. Feli budził się w nocy kilka razy, Pola tuliła go do siebie i płakała. Z żalu za opuszczoną Warszawą? Ze strachu przed nieznanym? Z tęsknoty za Fenixem? Z radości, że dotarli szczęśliwie? Ze wszystkiego po trochu.

Rano, ledwie zdążyła ogarnąć dzieci i siebie, jak usłyszała pukanie do drzwi. Ewka otworzyła i po chwili Pola wpadła w ramiona brata.

– Pola!

– Jakub!

 

Porucznik Jakub – nauczyciel matematyki, bokser. W kampanii wrześniowej dowódca patrolu. Działacz Rewolucyjnej Grupy Inteligencji Socjalistycznej „Świt”.

 

Brat zmężniał. Zawsze miał wysportowaną, atletyczną sylwetkę boksera. Teraz schudł, miał pokancerowaną twarz, co ją wzruszało, bo przypominało Fenixa. Zmienił się, spoważniał, choć przecież nigdy nie był wesołkiem.

– Opowiadaj! – poprosiła gdy już usiedli. – Kiedy ostatnio byłeś w Lelkowie?

– Po wiadomości od ciebie. Pojechałem ogarnąć dom. Tam was umieszczę, w Biłgoraju nie jest bezpiecznie.

– A mnie po wyjeździe z Warszawy wydaje się, że tu jak u Pana Boga za piecem…

– Hmm… – przerwało jej chrząknięcie Arka.

Zapomniała o chłopcach, gdy zobaczyła brata. Spojrzała teraz na Arka, który robił miny i kładł palec na ustach. Roześmiała się.

– „U Pana Boga za piecem” to takie powiedzonko – wyjaśniła mu. – Niereligijne. Idź sprawdzić, co robi Ewa, może jej w czymś pomożesz?

Gdy zostali sami, powiedziała to, czego nie mogła napisać w liście.

– Według metryki jest moim synem. Ojciec „NN”. – Wzięła głęboki wdech. – Jest Żydem. To syn Rosy. Pamiętasz Rosę?

Jakub kiwnął głową.

– Co z nią?

– Sądzę, że nie żyje. Urodziła w getcie córkę, a Aarona, to znaczy Arka, przemyciła za mur. Wsadziła mu w kieszeń list do mnie i co miałam zrobić? Odesłać do dzielnicy śmierci? Nie umiałam.

– A niemowlę?

– To mój syn. Jego ojciec też nie żyje, jak sądzę.

– Nie wiesz tego?

Pola wzruszyła ramionami.

– Półtora roku temu posadzili go w Pawiaku. Od tamtej pory nie dał znaku życia. To mam dwa wyjścia: albo nie żyje, albo wyszedł, żyje i nie kontaktuje się ze mną.

– Zostawiłaś mu wiadomość, wyjeżdżając z Warszawy?

– Tak list pożegnalny, bukiet róż i bombonierkę – skrzywiła się. – Daj spokój, Jakub. Nigdy nie miałam szczęścia do facetów. Usunęłabym ciążę, ale było za późno. Feli jest moim synem, ale czasami myślę, że jest kulą u nogi. Arek jest moim przyjacielem, ale i dzieckiem – bombą z opóźnionym zapłonem. Jak ktoś go kiedyś rozpozna jako Żyda? Jest obrzezany.

– Ćśśś – uspokoił ją Jakub. – Wygląda dobrze.

– Rozjaśniłam mu włosy perhydrolem.

– Nieważne jak, ważne, że skutecznie. Wymyślimy dobrą historię do braku męża. Wiesz, w Lelkowie baby wiejskie będą gadać.

– W historyjkach jest dobry Arek. Ma ich całe mnóstwo. – Uśmiechnęła się przez łzy Pola. – Jakub, dziękuję.

– Za co? – Jakub wzruszył ramionami. Wstał, podszedł do Poli i przytulił ją.

– Jesteśmy tylko ty i ja. To wszystko, co zostało z rodziny.

Usłyszeli pukanie do drzwi.

– Proszę – powiedziała Pola.

– Czy państwo mają ochotę na szarlotkę? – Arek wsadził blond głowę. – Ciocia Ewa upiekła. Przepyszną!