korona śniegu i krwi

Mechtylda to jedna z moich ulubionych postaci, nie trudno się zresztą domyślić. Jeżeli którykolwiek z bohaterów zechce cisnąć na mnie grom zza grobu o to, w jakie życie go ubrałam, to Mechtylda pewnie będzie pierwsza. Wybacz mi, księżno askańska, ale przecież wiesz, że bez ciebie ta książka nie miałaby pieprzu.

Mechtylda Askańska z rozkoszą patrzyła na czteroletniego synka, Barnima. Dała mu imię męża, nie z miłości do starego księcia Zachodniego Pomorza, lecz z miłości do władzy. Brzydziła się sentymentalizmem i swoje dzieci wychowywała w trzeźwości umysłu. Lud kochał starego Barnima jak ojca i czcił niczym morskiego boga, więc gdy księcia zabraknie, przeniesie tę miłość na jej syna. Bo lud musi kogoś kochać i kogoś nienawidzić.
— Barnimku, nie wyrywaj ptaszkowi piór ze skrzydeł, bo nie poleci! — skarciła z uśmiechem syna.
— Chcę, żeby nie latał! — Małemu błyszczały oczy. — Chcę, żeby chodził!
Popatrzyła na niego z czułością i nie zabroniła tego niewinnego dziecięcego okrucieństwa. To tylko domowa gęś, zabawka, nic więcej. Nie martwiła się, że Barnim nie przykłada ręki do wychowania syna. Książę mąż był już stanowczo za stary i nie nadawał się na ojca. Brakowało mu ikry, zapału, ognia, który dać trzeba dzieciom, by niosły w świat zwycięzców. Siedział z templariuszami i kontemplował ich księgi, szukał rozwikłania zagadki życia. Też coś! Mechtylda miała wobec życia własne plany i jak każda czystej krwi Brandenburka szła
prosto do wytyczonego celu.
— Pani. Twój kuzyn Otto Czwarty ze Stendal.
„No właśnie!”.
Wysunęła stopę w czerwonym obcisłym trzewiku, by Otto widział jej smukły kształt. Z dzieciństwa pamiętała, że ma obsesję na punkcie kobiecych stop.
— Kuzynie!…
— Mechtyldo…
„Jakie to proste. Całuje mnie w czubki palców, patrząc na szpice mych butów”.
— Twój syn. Wspaniale rośnie — obrzucił uważnym wzrokiem Barnima. — Moja żona wciąż nie może począć, prosiła, bym pomówił z tobą, wiesz przecież, jak Heilwiga cię szanuje.
— O tym później, drogi mój. Zdobyłeś?
— Zdobyłem.
Wyjął z rękawa wąski, długi zwój pergaminu.
— Kancelaria Přemysla Ottokara przygotowała to jako wsparcie wojennej kampanii. Odezwa do ludu polskiego.
— Pokaż.
Rozwinęła i rzuciła okiem:
„Badając dokładnie i przezornie wszystkie rodzaje ludów, przekonaliśmy się, że szczególnie podobny nam jest naród rozległej Polski…”.
Wybuchła dźwięcznym śmiechem i odłożyła pergamin.
— Synku! Pójdziesz teraz z piastunką, a mamusia będzie za tobą tęskniła. — Ucałowała jego gładkie, wypukłe czółko i strzeliła palcami, by już wyszli. Gdy została sama z Ottonem, siadła bokiem, żeby nie musiał wykręcać głowy, patrząc na jej stopę ściśle opiętą czerwonym bucikiem.
— Chcę, byś wsparł mego brata w walce o tron czeski.
— Jesteś bardzo bezpośrednia, Mechtyldo — Otton popatrzył na nią z uznaniem — i nad wyraz dalekowzroczna. Tron czeski zajmuje prawowity król Přemysl Ottokar.
— Přemysl wdał się w wojnę, z której nie wyjdzie cało. Ty i mój brat staniecie wiernie przy jego boku, nie dlatego, by on wygrał wojnę, lecz byście wy ugrali własną. Ty, Ottonie, nie masz praw do czeskiego tronu, ale mój brat ma, bo nasza matka była Przemyślidką. To pierwsza część planu. A druga jest taka, że gdy opanujemy Pragę, mój brat i ja wesprzemy ciebie, byś przekroczył Odrę i zajął Starszą Polskę.
Otto wpatrywał się w Mechtyldę, a ona w niego. Znała go, wiedziała, że kuzyn marzy o tym, co ona wypowiada głośno.
— Stworzymy imperium od Pragi do morza, brandenburskiego węża, który będzie połykał ziemie. Dwa cele: złoto Przemyślidów i ziemie Starszej Polski. Dzisiaj ty pomożesz mojemu bratu, zapominając o dawnych urazach, a jutro on pomoże tobie.
Pochylił się do jej dłoni i ucałował je.
— Jak każesz, pani! Jestem gotów. Wpłyń jednak na swego męża, bo nęka mnie podjazdami na Pomorzu. Oczywiście, oficjalnie to tylko bezpańscy rycerze albo poddani książątek rugijskich, ale wiadomo, że stary za tym stoi. Tymczasem jest winien dać mi zbrojną drużynę
na każdą moją wojnę.
— Barnimem się nie przejmuj. Biorę go na siebie.
— Nieoceniona. A w sprawie delikatnej? W kwestii mojego potomka? Co mogę przekazać żonie?
Mechtylda stanęła przed Ottonem i czubkami palców dotknęła jego brody. Odchyliła głowę i przyglądała mu się spod przymkniętych powiek.
— Zależy mi na każdym nowym askańskim dziecku… — powiedziała wolno i cicho — więc zrobię dla ciebie i twej żony to, co w mojej mocy…
Otto chwycił zębami jej palce i przesunął językiem wokół pierścienia Mechtyldy. Ona postąpiła krok do przodu i postawiła stopę na kolanie kuzyna. Poczuła, jak Otto napina uda.
— Myśl teraz o tym, jak przekazujesz krew, jak twoje nasienie zasila łono…
Uniosła lekko suknie, by mógł zobaczyć śnieżny jedwab jej nogawiczki, by mógł sięgnąć w głąb jej własnego łona. Posadził ją na swoich kolanach jednym ruchem, aż jęknęła z rozkoszy. Och, to, nad czym tyle musiała pracować z własnym mężem, Otto dawał jej na samym początku. To jest prawdziwa askańska krew! Trzymał biodra Mechtyldy i, nie wypuszczając jej palców z ust, wypełniał łono szczelnie. Odchyliła głowę w tył, jęcząc z rozkoszy. On wchodził w nią coraz szybciej i mocniej, aż nałęczka Mechtyldy spadła z włosów
na ziemię. „Heilwiga to idiotka — pomyślała, zaciskając szczęki — gdybym ja miała takiego ogiera w stajni, nie wypuszczałabym go na obce pastwiska”. Czerwony orzeł Mechtyldy dosiadł orła Ottona i krzyczał jak jego pani. Kuzyn wczepiał się konwulsyjnie palcami w jej piersi, uderzyła go lekko w twarz, bo nie chciała by podarł jej suknię. Chwycił Mechtyldę za biodra i wstał, by skończyli w powietrzu. Jęknęła przeciągle i nisko.
— Och… postaw mnie. Muszę wracać na ziemię.
Podniosła nałęczkę i upięła na włosach, zręcznym ruchem poprawiła suknię i odwróciła się do Ottona.
— A teraz idź i zrób to samo z Heilwigą — powiedziała słodko i okrutnie.
Gdy wyszedł, kazała sobie przynieść pieczoną kaczkę z borówkami i wino. Jedząc, przeglądała posłanie Přemysla Ottokara do Polaków, pergamin, który przyniósł jej Otto.
„Polska bowiem we współbrzmieniu języka zgadza się z nami, z ziemiami naszymi łączy najbliższym sąsiedztwem. Jeżeli niestety wypadłoby nam ulec gwałtowności krola Rudolfa, wtedy nienasycone żądze Niemców…”.
Zaśmiała się z pełnymi ustami:
— Nienasycone żądze Niemców! Pyszne!…
„…będą się rozprzestrzeniać i wyciągną Niemcy swe niecne ręce aż po prowincję polską”.
Otarła usta z tłuszczu kaczki i popiła mięso winem.
„My, Czesi jesteśmy bowiem dla was i waszych ziem niby potężna strażnica chroniąca wasze bezpieczeństwo… Dlatego pospieszajcie nam z pomocą i zważcie, że ten, kto broni sąsiedniego domu przed pożarem, ochrania swoją własną siedzibę!”.
— Przemyślida ma dobrą kancelarię — skrzywiła się. — Jak zaczną to czytać po wszystkich polskich kościołach, to kto wie, co się może wydarzyć. Lud tak głupi, jak ciemny. Nie potrzebny nam spektakularny sukces czeskiego króla!
Odsunęła misę z jedzeniem. Nasyciła głód. Wypiła łyk wina w intencji nasienia Ottona, oczywiście w jej łonie, a nie głupiej Heilwigi i gwizdnęła na swojego czerwonego orła.
Pokazała mu pergamin Přemysla Ottokara i wydała wyrok:
— Zabić!
Ptak krzyknął i zerwał się do lotu na południe.