Niewidzialna korona - Elżbieta Cherezińska

MUSKATA, biskup krakowski, dostał kilka sygnałów, iż jego ciągłe wyjazdy z diecezji nie podobają się Jakubowi Śwince. „Pasterz winien jest sprawować posługę wśród swych owieczek”. Tra la la la la. A jeśli pasterz przerasta swą owczarnię? Jeśli widzi łąki soczyście zielone gdzie indziej? Wzrokiem sięga daleko poza horyzont? Ba, co począć, gdy pasterz jest w istocie drapieżnikiem? Tak czy siak, ruszył do Pragi.
— Mój król wygląda doskonale! — pochwalił Václava, bo ten miał minę nadętą i niewyraźną. — Korona służy?
— Muskato — stęknął Václav — jestem w żałobie.
— Naturalnie. Królowa Guta von Habsburg była kobietą nieodżałowaną…
— Nie po niej. — Skrzywił się król. — Guta była koszmarna. Czy ty wiesz, co ja musiałem znosić, jak się natrudzić, by ją ciągle zapładniać? Ile ja jej z siebie dałem, tej Gucie? Bardzo dużo. A ileż ona tego zmarnowała? Zobacz, biskupie. Został mi po niej jeden jedyny syn. Toż byle książę śląski ma ich co najmniej trzech! I ten mój Vašek taki blady, chorowity, że musiałem kazać go tuczyć. Jestem w żałobie, bo przeliczyłem zmarłych synów. Trzech ich było i teraz siedzę i za nimi płaczę.
Muskata przybrał współczujący wyraz twarzy, pokiwał głową, jak mu się zdało, bardzo żałobnie. Odczekał, ile trzeba. I rzekł:
— Nowa żona ożywiłaby twe lędźwie i rozweseliła dni. Powinna być piękna jak zorza i płodna. Zgadza się?
Václav kiwnął głową. Muskata przystąpił do ataku.
— Oraz powinna dodać splendoru twej koronie.
— Co masz na myśli?
— Masz koronę świętego Wacława. Czy nie chciałbyś do niej dołączyć korony świętego Stefana?
Václav ożywił się.
— Myślałem raczej o koronie Piastów. Był jakiś święty Piast?
— Wybacz, panie, ale nie. — Muskata rozłożył ręce. — Mieliśmy różnych królów i żaden nie był święty. Choć gdybyś chciał przeklętego, to zaraz ci znajdę.
Václav zaśmiał się, zatykając usta dłonią. Bardzo mu się to spodobało — z satysfakcją zapamiętał Muskata.
— Muszę częściej ten koncept powtarzać.
— Tym niemniej polska korona jest w zasięgu twej ręki, królu — dodał głośno.
— Dlaczego akurat dzisiaj mówisz o węgierskiej?
— Andrzej III jest ostatnim męskim potomkiem Arpadów. Ma tylko córkę i aż córkę. Biskup Ostrzyhomia powiadomił mnie, iż te ataki kaszlu, na jakie cierpi Andrzej, pogłębiają się, tak jak i jego niechęć do habsburskiej żony. Czyż trzeba więcej, by zwrócić twe oczy na Budę?
— Ile ta córka ma lat?
— O dziesięć za mało — skrzywił się Muskata — jak dla ciebie. Ale jeśli dla Vaška, to w sam raz.
— Czyli dwulatka?
— Pięciolatka.
Król podrapał się w brodę.
Liczy — pomyślał Muskata. Wyczekał i dał nagrodę:
— Rikissa, dziedziczka Przemysła, ma dziewięć.
— Zaręczyli ją z margrabią — błysnął Václav i Muskata odetchnął w duchu.
Najgorsze u Václava są te dni, gdy jego umysł oddaje się gnuśnieniu i nie przejawia ochoty na życie. Nieraz zdarzało się, iż Muskata siedział w Pradze i wyczekiwał, aż król się ocknie.
— Owszem, mój królu. Ale ten margrabia to dziecko. Chłopczyk.
— E, to niech sobie Rikissa ma — znów opadł w emocjach Václav. Ziewnął. — Ja teraz mam na głowie elekcję króla Rzeszy. Knucie, podliczanie, przekupstwa i knucie. Wyobraź sobie, Muskato, że najbardziej przekupni są elektorowie duchowni. Frymarczą głosami, zmieniają zdanie. Tak, król Rzeszy to moja najważniejsza rozgrywka.
— Naturalnie. Równie zajęci są nią inni. — Obłudnie uśmiechnął się Muskata. — Właśnie z tego powodu sądziłem, iż w czasie, kiedy owi inni kręcą się wokół wyborów, tylko ty, panie, ogarniesz wzrokiem miejsca dla nich ukryte i zasiejesz tam swe nasienie…
— Nie mogę zapładniać tej pięciolatki! Ani dziewięciolatki nawet! — jęknął Václav. — Choć w sumie tą starszą mógłbym spróbować…
— Miałem na myśli zaznaczenie terenu. Powiem wprost: terenów. Obu naraz. — Muskata dawno się tak z Václavem nie użerał.
— Królu! Czyś nigdy nie wpadł na to, by rozciągnąć imperium Przemyślidów na trzy korony? Węgry, Czechy i Polska naraz, zjednoczone pod twym berłem. Taka okazja się nie powtórzy. Węgry rozdarte przez wojny między panami i starzejący się król, ostatni w rodzie, bez dziedzica. Polska rozbijana przez dwóch pretendentów do jednego tronu! I tylko nie mów mi teraz, królu, że nie poślubisz obu królewien naraz, bo…
— Zgłupiałeś, Muskato? — otrzeźwił go Václav i biskup dopiero usłyszał, co powiedział. — Opanuj się. Może u ciebie, w Krakowie, robi się takie rzeczy, ale nie w Pradze. Wspominałeś kiedyś, że masz pomysł, jak usidlić Karła. Skorzystaj z pomocy moich legistów, mam dwóch świetnych Italczyków, naprawdę wybitnych. Ty wymyśl, czego nam trzeba, a oni znajdą na to taki zawijas prawny, że Władysław nawet się nie zorientuje, gdy potwierdzi sprzedaż własnej żony wraz z córką i wnukami, których jeszcze nie ma. Zajmij się tym od ręki. Przygotuj mi także zręczne poselstwo do Andrzeja, takie, które wyczuje, czy tej małej nie obiecali komuś innemu. Od razu zaproponujemy im Vaška. Ale, rzecz jasna, nie zaprosimy narzeczonej na wychowanie na nasz dwór, tylko mego syna wyślemy do Budy. Sam wiesz, mój Muskato, że prawo zawsze stanie za tym, który je zna.
Muskata zdębiał. Kolejny raz nie doszacował Václava. Psiakrew, i teraz będzie, że król sam wpadł na ten pomysł, co za piekielny pech! Pozostaje pokora i zachwyt.
— Mój królu, zaskakujesz mnie każdego dnia… — i ukłon.
— Nie, mój biskupie. Tym razem pierwszy byłeś ty.
— Ja? — przeciągle, z zaskoczeniem, na końcu niewinnie.
— A co? Sądziłeś, iż nie wiem, czemu służą trzy korony na twej mitrze? I dlaczego w dniu mej koronacji pierwsza z nich zalśniła złotem? Mój Muskato! Pasujemy do siebie jak palec i pierścień. Można by rzec: zaślubieni sobie.
— Nie śmiałbym… — głowa w dół, ale nie za nisko i spojrzenie od spodu; podbródek już ciągnie w górę i piękny uśmiech. W sercu Muskaty już grają złote trąby, fanfary, purpurowe sukno ścieli mu się do stóp. Václav II kiwa głową i daje mu znak, by podszedł bliżej.
Pocałunek przyjaźni — myśli Muskata promiennie i nadstawia policzek. Václav drapie się w krocze. Potem tą samą ręką klepie go w plecy. I mówi z uśmiechem:
— Tak się cieszę, że możesz mi służyć!