ja jestem halerdTłum ludzi. Drewniane kramy, budy obciągnięte żaglowym płótnem lub wprost na ziemi wyłożone towary. Służki aż piszczą, nie wiadomo, na czym oczy zawiesić. Moje przyciąga tylko jedna rzecz: lśniące w wiosennym słońcu aż do czerwoności futro z rosomaków. Każę sobie podać. Jest lekkie, długie do ziemi i jak na mnie szyte. I tylko jedno jedyne na całym jarmarku. Kupiec mówi, że przywiózł je z Gardarike. Od spodu wykończone jedwabiem. Dotykam go i pragnę tak, jak niczego jeszcze nie pragnęłam. Zapłacę za nie więcej niż połowę tego, co zostawił mi Helgi. Trudno. Biorę. On wtedy wyciąga z kufra czapkę. Zakładam ją. Słyszę, że ustał gwar wokół nas. Odwracam się do moich służek, pytam wzrokiem, co one o tym sądzą. Mają oczy okrągłe. Ludzie zebrali się wokół kupca i wszyscy patrzą na mnie. W ich wzroku widzę to, co zawsze chciałam o sobie myśleć. Kupuję. Za resztę srebra znajduję zapinki do futra i dwie lekkie bransolety. Takich mi złotnik w Ynge nie zrobi. Biorę. I możemy wracać.
Helgi gardłuje, słysząc, ile zapłaciłam za to wszystko. Zakładam futro i czapkę. Milknie.
– Kazałeś mi wyglądać godnie. Proszę.
Nic nie odpowiada. Przełyka ślinę. Porusza ustami. Na uczcie pręży pierś przy mnie i wszystkim mnie przedstawia:
– Moja żona, Halderd!
A ślepia mu lśnią.
Halla we dworze jarla Hakona jest olbrzymia. Ławy ustawione pod ścianami pomieszczą więcej niż setkę ludzi. Siedzimy obok Regina. Za nim widzę Apalvaldra. Kobiet niewiele. Sigrun nie ma. Jarl Hakon wchodzi ostatni. Jest wysoki, szeroki w barach, postawny. Pod kaftanem prężą się piersi jak u niedźwiedzia. Ma oczy niczym jastrząb, drapieżne i ruchliwe. Brody nie zaplata. Włosy przytrzymuje skórzaną przepaską, nabijaną srebrem. Gdy Helgi wygłasza swoje: „moja żona, Halderd!”, przez krótką chwilę nasze oczy stają na wprost siebie. Jestem prawie tego samego wzrostu co on. Mam tylko mgnienie, by mu wejrzeć w duszę. Potem widzę już tylko jego plecy, z przerzuconym przez nie futrem polarnego wilka.

Siadam sztywno, głowa wysoko, jak zawsze. W brzuchu przewraca mi się dziecko. Gdzieś w trzewiach rodzi się pewność: z tym mężczyzną Wdowa Gunhild nie wygra. I czuję na wargach łzy. Zasłaniam je wierzchem dłoni. Muszę coś zrobić, bo nagle chce puścić we mnie wszystko. Chce załkać całe moje ciało. Podsuwam służce swój kielich. Piję do dna.

W nocy nie śpię. Wstaję, krążę po izbie. Helgi chrapie tak głośno, że myśli nie mogę pozbierać. Wdowa Gunhild jest naszym wrogiem, powtarzam sobie w kółko. Jej zwycięstwo to nasza przegrana. Wszak ja to wiem! A mimo to jej porażka to dla mnie osobista sprawa. W głębi duszy pragnęłam, by kobieta pokonała wszystkich jarlów świata, by pokazała im, co to znaczy prawdziwa władza. Ale przecież widziałam jednego z jej synów, Erlinga. To jest nikt. Nie starczy siła, mądrość i przebiegłość matki, jeśli synowie słabi. Nie starczy! Gdy wrócę do domu, biorę swoich chłopców w ryzy.
Jarl Hakon, syn jarla Sigurda. Mocarny syn z mocnego ojca. Jego miał kto wychować.

W drodze powrotnej zaciskam zęby. Łódź kołysze, ale prawdziwe kłopoty zaczynają się, gdy wsiadam na konia. Słabnę. Helgi jedzie przy mnie, a tego nie widzi. Ja nie poproszę o przerwę. Oddycham wolno, chcąc uspokoić dziecko w mym brzuchu. Jeszcze trochę. Kiedy docieramy do domu, ledwie dochodzę do łoża.

Szczura mnie pielęgnuje, po kilku dniach jestem zdrowa. Mówię mu, że będę miała dziecko. Pije z radości. Chce mnie wziąć do alkowy. Nie daję się. Szczura mówi spokojnie i głośno:
– Pani i dziecko ledwie przeżyli podróż. Do porodu pani musi oszczędzać się bardziej niż dotąd. Piąte dziecko!
On wzrusza ramionami, rozdrażniony, zły. Idzie do stajni. Kupił nowe konie.