biała sowa
Pusta łódź na spokojnej wodzie. Bez cienia wiatru. Wiosła poruszają się same, wioślarz niewidzialny. Biała, wielka sowa. Sowa ponad wodą? Leci, choć skrzydła ma złożone, skulone pod sobą, jakby w nich trzymała coś cennego. Przysiada na boku łodzi. Pazurami chwyta burtę. Suchy stuk, gdy wbija je w drewno. Na każdej z nóg rebrne bransolety. Otwiera skrzydła. Trzyma w nich niemowlę. Kładzie je ostrożnie na pustym dnie łodzi. Na piersiach sowy lśnią rzędy naszyjników. Podzwaniają cichutko. Dziecko wyciąga rączkę, chce złapać za srebrny paciorek. Ptak się odsuwa, odbija potężnymi szponami od burty, aż łodzią zabujało, jak kołyską. Sowa kołuje nad dzieckiem, otwartymi skrzydłami chroni je przed słońcem. Niemowlę ukołysane zasypia. Sowa, pobrzękując srebrem, znika.
Vikna, przystań.