Elżbieta Cherezińska, Pasja według Einara

Znacie Imię róży? To dobrze. Polubiliście Umberta Eco? Bardzo dobrze. Polubicie też Cherezińską, jak poznacie Pasję według Einara. Oczywiście jeśli nie zrobiliście tego wcześniej. Ale nie musicie ani znać Imienia, ani lubić Eco, żeby nacieszyć się Einarem. Podziwiać można jego samego i jego stwórczynię za przenikanie z poprzednią częścią – Ja jestem Halderd (a może i z Sagą Sigrun?). A ponadto za: przeznaczenie łamane przez przypadek, splatanie męskiego i żeńskiego, duchowego i cielesnego, wzniosłego i nikczemnego, namiętność w miłości i zdradzie, wierze i walce, nawet w intrygach, tajemnicę odkrytą i zakopaną, wierność i coś zupełnie przeciwnego, przychodzenie nowego świata i odchodzenie starego, a nawet za ogień i miecz (a czasem topór).
Ale jak opowiedziane! W tempie, z rytmem i pasją, i życiem. Bo to historia, która dzieje się teraz, dzieje się stale – mimo swych dawnych dekoracji – i choć na pozór odległa, czas tam wciąż płynie, i to płynie wartko, jak w całkiem współczesnym thrillerze.

Podziwiać można też wyjątkowe miejsca… czułe miejsca:
„Ojciec nie lubi świata, ale kocha życie”
„Żeglowanie (…) to wiatr w żaglu twojej głowy”
„Wolę szczerze wątpiących niż wierzących w pozory”
Oczywiście trzeba je dla siebie znaleźć.

Bogusław Jusiak, redaktor