trzy młode pieśniRagnar

Miała płaszcz przewrócony na drugą stronę, by osłonić niebieski, kosztowny jedwab. I znaki rodowe, które na nim wyszyto z pychą i dostojeństwem. Z początku nie wiedziałem, czy to jej płaszcz, czy odzienie Astrid, udzielone hojnie służce przez panią. Lecz gdy zostaliśmy sami w nowym namiocie rozpiętym nad pokładem okrętu Astrid, domyśliłem się, że tylko udawała służącą. Sposób, w jaki zdejmowała z ramion płaszcz; brak wprawy w rozpinaniu kosztownych brosz; chwila wyczekiwania, aż pomogę jej zdjąć suknię – wszystko to zdradzało kobietę, którą na co dzień rozbiera służba. Dłonie białe, delikatne, o opuszkach miękkich jak jedwab. Koszula haftowana złotą nicią. Była starsza ode mnie, ale ledwie o kilka lat. Jej piersi pełne, o sutkach okrągłych i lekko chropowatych zdawały się należeć do kobiety, która wykarmiła przynajmniej jedno dziecko. Nie pytałem o to. Nie pytałem o nic. Pragnąłem jej.
Lśniła w mroku jasnością skóry. Urokiem kobiety pewnej siebie i jednocześnie zasłaniającej tajemnicę tajemnicą. Władczej, lecz niespełnionej. Przez chwilę poczułem lęk. Lęk o to, że nie wiem nic. Jarmiła, Lubow… Czy to wystarczy, by zaspokoić tę ukrywającą swe prawdziwe imię panią?
Staliśmy naprzeciw siebie nadzy. Położyłem jej ręce na biodrach. Kciukami wymacałem kości. Patrzyła mi w oczy, unosząc głowę. Wyczekująco.
Fala zakołysała pokładem pod naszymi stopami. Zachwialiśmy się i nieoczekiwanie przylgnęła do mnie całym ciałem. Złapałem ją mocno, jakbym chciał jej powiedzieć: „Nie bój się”. Polizała moją pierś. Owinęła się ramionami wokół bioder. Leżeliśmy na kosztownych jedwabiach skłębionych na posłaniu. W ich załomie czuć było jeszcze woń spalenizny. Namiot Astrid spaliłem strzałami zanurzonymi w płonącej smole. Ten zapach zmieszał się z wonią kobiety, która przyciągała mnie do siebie bez słowa. Nie jęczała jak Jarmiła, a cisza płynąca od niej podniecała mnie bardziej niż cokolwiek innego. Zaciskała usta, zagryzała je, oddając mi się i biorąc w posiadanie jednocześnie. Na chwilę przymknąłem oczy, ale natychmiast otworzyła mi je palcami.
– Patrz na mnie – rozkazała szeptem. – Ja patrzę na ciebie. Jesteśmy tylko ty i ja. Tej nocy nie ma tu nikogo więcej.
Od kogo zatem pragnęła się uwolnić? Dlaczego wybrała mnie?
Zwarliśmy się biodrami mocno, jak w walce. Leżąc pode mną, unosiła je wysoko, wychodząc na spotkanie moim pchnięciom.
Patrzyła na mnie przez cały czas, gdy Astrid rozmawiała z nami na łodzi. Spod kaptura, którym osłaniała twarz i, jak już wiem, swoje prawdziwe pochodzenie, nie spuszczała mnie z oczu. Wyzywała na ten miłosny pojedynek, nie uwodząc, lecz pokazując iż mnie pragnie. Gdy trzymała kielich z winem Astrid, wiedziałem, że muszę się w niej zanurzyć.
Jęknęła. Nie wiem, jak smakuje wino. Ale już wiem, że kobieta smakuje solą. Wilgotnym miąższem owocu roztartego na podniebieniu. Surowym jajkiem. Ziemistym, nagrzanym słońcem mchem. Odbitą, daleką kroplą krwi. Ona unosi się, jakby nie chciała, bym oderwał od niej usta. Nie zamierzam. Kimkolwiek jest, smakuje mi. Uwodzi mnie jej powściągliwość w okazywaniu uczuć. Jej wyniosłe branie rozkoszy. Uczę się na jej ciele kobiecości, której nie zaznałem w braniu Lubow. Cień stosu Regina nad tamtą miłością był zbyt bliski. Zbyt przytłaczający, by czerpać z niej radość. Choć tu, na okręcie Sigvalda, też czuć spalenizną. Noc spędzona z Jarmiłą i Bjornem zatarła się w mej pamięci jak dziwaczny sen. Ona, ta ona, kimkolwiek jest, to kobieta, którą biorę osobno. Nie dzielę z druhem.
Moja kochanka z trudem panuje nad swym ciałem. Wstrząsa nią dreszcz za dreszczem. Wyrywa się z moich ust i przewraca na brzuch jak ryba uciekająca z rąk. Opadam na nią. Podciągam na kolana. Już wiem, jak szukać wejścia do niej. I znajduję je.
– Nie zamykaj oczu – szepcę, odwracając jej głowę. – Tylko ty i ja. Tej nocy nie ma tu nikogo więcej.
Rozkosz, którą sobie dajemy, parzy mnie. Ona przeciwnie, zdaje się pławić w tym ogniu. Przeciąga się.
– Odczarowałeś mnie, Ragnarze z Ynge – mówi, całując mnie w usta.
– Dobrze, że nie rozczarowałem – mruczę w jej ucho z ulgą.
– Przynajmniej na chwilę dałeś mi spokój. Na tę jedną noc.
– Przed czym uciekasz? – Oczy mi się kleją, ale wiem, że przy tej kobiecie nie chcę spać.
Owija się płaszczem, już nie kryjąc przede mną błękitnego, pysznego jedwabiu.
– Przed mężem, którego nie kocham. Przed mężczyzną, którego kocham, a który mnie nie kocha. Przed przeznaczeniem…
– Można przed nim uciec?
– Nie wiem. – Uśmiecha się i podciąga płaszcz, który zsunął się z jej piersi. – Pewnie nie, ale chociaż na jedną noc można się od niego uwolnić, prawda?
– Ja swojego nie znam. Astrid ma mi wieszczyć jutro rano.
– O ile nie zmieni zdania. Moja siostra jest nieprzewidywalna.
Tak sądziłem. Przez chwilę robi mi się gorąco. Liczę w myślach córki zmarłego księcia Mieszka. Astrid była żoną Sigvalda, druga wyszła za Swena, trzecia zmarła i to po niej rozpaczał Olaf Tryggvason. Była jeszcze jakaś? Co mówił jednoręki Sternik? Kurwa mać! Była jeszcze najcenniejsza i najmłodsza z córek, ta z prawego łoża. Ta, która ponoć na zabój kochała się w Olafie. Jak jej było na imię? Za kogo ją wydali?
Gładzę włosy kobiety leżącej u mego boku, a w głowie gorączka. Za kogo ją wydali? Jak jej było na imię? Przesuwam rękę wzdłuż jej pleców. Okrywam ją jej własnym płaszczem. Wpatruję się w majaczący w ciemnościach znak na jedwabiu. I robi mi się naprawdę gorąco. Właśnie posiadłem żonę Eryka, króla Svearland. Ale nadal nie mam pojęcia, jak ma na imię.