Ulrich von Bork zmienił się od czasów, gdy na wołogoskim zamku, na Trzech Króli, kłaniał się ich matce i im samym. Zestarzał się, to jasne. Minęło piętnaście lat. Wychudł. Wydłużył się za sprawą polskiego żupana i delii, którą mimo czerwcowych upałów założył. Przy pasie miał szablę, nie rapier. Podgolił wysoko włosy, po polsku. Spojrzeli na siebie z Janem Fryderykiem. Zrozumieli. Obaj studiowali w Gryfii, znali księgę o początkach rodu Gryfa i rodu Borków. Ulrich trzymał czapkę w garści, jakby to była broń, nie nakrycie głowy. Gdy podszedł bliżej, Barnim zobaczył, że palec Ulricha spoczywa na broszy wyobrażającej ostre, orle skrzydło. Mógłby nią przebić komuś gardło — pomyślał. Bork szedł powolnym krokiem drapieżnika. Był spięty w sobie, gotów do skoku. Oczy lśniły mu niepokojąco. Kanclerz Jana Fryderyka zatrzymał go i wskazał, gdzie ma stanąć. Ulrich spojrzał na niego, jakby przez sen, ale zrobił co należy.

Klęknij — powiedział kanclerz.

Bork uniósł brodę wysoko, przekręcił głowę w lewo i zatrzymał na chwilę ten dziwny, zwierzęcy ruch. A potem klęknął nagle, jakby podcięto mu nogi w kolanach.

Ja, Ulrich von Bork — kanclerz przeczytał początek przysięgi.

Ulrich spojrzał na niego gwałtownie, oczy pociemniały mu jeszcze bardziej.

Wiem, co powiedzieć — warknął cicho. — Nie przedstawiaj się moim nazwiskiem, kanclerzu. To mnie rani.

Wybacz — odruchowo przeprosił kanclerz, choć nigdy nie był skory do przyznawania komuś racji.

Bork poruszył nosem i zaczął mówić:

Ja, Ulrich z Borków, wobec prześwietnie urodzonego pana, księcia mego, Jana Fryderyka…

Chryste — przebiegło przez głowę Barnimowi. — On mówi, jakby go przeklinał.

— …wyznaję swoje winy — mówiąc te słowa, Ulrich wyprostował plecy i zaczął głośniej — wśród których uznano za występek obrazę urzędnika książęcego na służbie — przy tych słowach promieniał — i wstrzymywanie wypłat dla swych sióstr oraz wydania im majątku po rodzicach — to z kolei zabrzmiało pogardliwie, lekceważąco i wyniośle.

Przyznając się do winy, proszę mego — tu głos mu się zatrzymał, jakby Ulrich nagle stracił mowę.

Pana — podpowiedział kanclerz i pożałował, bo Bork gwałtownie zwrócił na niego spojrzenie.

Za nic w świecie nie chciałbym, żeby ktoś na mnie tak patrzył — pomyślał Barnim, choć nigdy nie był tchórzem.

Proszę mego księcia — pociągnął Bork matowym głosem — o wybaczenie zniewag i przyjęcie w pokorne służby.

Masz powiedzieć, że prosisz, by nasz pan przebaczył i przyjął cię ponownie jako wiernego lennika — powiedział olbrzym Denis von Kleist.

O nic więcej nie proszę — szepnął Ulrich, przekrzywiając głowę jak wilk chwilę przed wyciem.

Przyjmuję — odpowiedział Jan Fryderyk.

Jeszcze przysięga lenna, której nie złożyłeś po objęciu przez księcia władzy — przypomniał mu Kleist. — Znasz tekst, czy kanclerz ma ci go przeczytać?

Bork nie odpowiedział, nie spojrzał na olbrzyma. Zaczął:

Ja, Ulrich z Borków przyrzekam i ślubuję najjaśniejszemu panu Janowi Fryderykowi oraz jego naturalnym sukcesorom, że pragnę być mu wiernym, na usługi gotowym i posłusznym. O dobro jego dbać, przed szkodami i uszczerbkiem ostrzegać i w miarę sił moich je odwracać. Tak mi dopomóż Bóg.

Powiedział to tak szybko, że gdy skończył, wciąż panowała głucha cisza, jakby wszyscy, łącznie z Janem Fryderykiem, byli zaskoczeni, że to już. Że Bork to zrobił. Barnim nie zapytał przed ceremonią, czy Bork będzie przysięgał na swój miecz, czy na czapkę, ale najwyraźniej Jan Fryderyk uzgodnił to z radcami.

Czapka — powiedział kanclerz i wyciągnął po nią rękę. Stał dość daleko od Ulricha, powinien podejść, ale nie zrobił tego. Ulrich klęczał i nie zamierzał iść na kolanach. Przełożył aksamitny, czerwono-czarny kołpak do lewej dłoni, a potem wyciągnął rękę, która Barnimowi nagle wydała się nieprawdopodobnie długa, do kanclerza. Ten wziął od niego czapkę i poszedł z nią do Jana Fryderyka. Książę spojrzał na broszę, na srebrne orle skrzydło. Odwrócił czapkę, zgodnie ze zwyczajem i wyciągnął rękę, by podać ją Ulrichowi.

Ulrich von Bork szybko odebrał ją od księcia, potwierdzając ważność przysięgi.

Zgoda — szybko powiedział Jan Fryderyk, a Ulrich przymknął powieki.

Ogłoszę wyrok sądu książęcego w sprawie obrazy majestatu — oznajmił kanclerz i wycofał się o kilka kroków, by wziąć w rękę opieczętowany dokument. — Sentencja wyroku: Ulrich von Bork jest winnym obrazy majestatu, za co skazuje się go na pokłon przed księciem…

To już było — gwałtownie przerwał mu Ulrich i zerwał się z kolan jak oparzony.

Owszem — obojętnym tonem potwierdził kanclerz, zasłaniając się długą płachtą dokumentu. — Część pierwszą wyroku wykonano, co potwierdzi zapisem nasz notariusz — ruchem głowy wskazał na mężczyznę przy pulpicie. — Ale to nie wszystko. Grzywna, jaką Sąd Nadworny zasądził za obrazę majestatu książęcego, wynosi pięć tysięcy talarów. Ulrich von Bork musi wpłacić ją do książęcej kasy…

Pięć tysięcy? — Ulrich rzucił się jak pies na smyczy. — Pięć tysięcy?

Tyle zasądzono — oświadczył kanclerz.

Odwołam się — warknął Bork.

Ma pan do tego prawo. Doczytam w skrócie, że zobowiązania wobec twych sióstr są w mocy. Jeśli sam ich nie zaspokoisz, przybędzie kolejny urzędnik, tym razem ze zbrojną obstawą.

Złożę apelację do Sądu Kameralnego w Rzeszy! — krzyczał Ulrich, wychodząc z komnaty.

Przesadziłeś — powiedział Barnim do Jana Fryderyka, gdy zostali sami.

Tak sądzisz? — odpowiedział brat.

Tak. Tak sądzę. Pięć tysięcy kary za trzydzieści guldenów?

Nie. Za obrazę majestatu.

Popełniłeś błąd — szczerze wyznał mu Barnim.

Nie sądzę — trwał przy swoim Jan Fryderyk.

Co ci się stało? — Barnim dostrzegł krew na ręce brata. Wyjął chustkę i mu podał.

Nic takiego. Ta brosza na czapce była ostra. Czas pokaże, ile znaczy ukorzenie Ulricha — odpowiedział na odchodnym.