Ta książka jest o dojrzewaniu.
Jestem tego pewna, choć czuję, że wielu powie, iż jest o skrajnej niedojrzałości.
O bestiach które drzemią w człowieku. Z tym ostatnim zgodzę się i ja, choć przeczuwam, iż bestie które obudziły się w mych bohaterach są bardziej ludzkie, niż niejeden z nas.
To historia o spełnianiu się we własnych marzeniach. Wcale nie o zwierzęcym pożądaniu. O przekraczaniu granic i o tym, czy one w ogóle istnieją, gdy człowiek nawiąże kontakt ze swym najgłębszym „ja”.
Jednak dla mnie to przede wszystkim opowieść o miłości.
Która jednym przytrafia się jasna i prosta, innym nie. I o tym, że przyjaźń w miłości jest równie ważna, jak pożądanie. Albo nawet przed nim. I po nim.
„Trzy młode pieśni” kończą Północną drogę. To właśnie tę książkę chciałam napisać wiele lat temu, tę historię przesączałam między wierszami trzech poprzednich tomów. Dekonstrukcja świata dopełniła konstrukcji opowieści. Czytelnicy, którzy domagali się dopowiedzenia historii Szczury, Olafa i Guny, będą zaspokojeni, choć nie wiem, czy usatysfakcjonowani. Ale już, wszystko się dokonało, moja opowieść też.
Byłam tego pewna jeszcze parę miesięcy temu. Dzisiaj nawiedza mnie obsesyjna myśl: co będzie dalej? Jakby każdy z powołanych do życia bytów domagał się własnej opowieści. Czy synowie odnajdą ojców? Czy ich też pociągnie na Północną Drogę? Nawet jeśli tak będzie, to jeszcze nie teraz. Dajmy im czas, muszą dorosnąć.